Energetyka w napięciu czeka na rozporządzenie do ustawy o cenach
Ustawa o dotowaniu cen prądu wprowadziła ogromną niepewność na rynku. Nikt nie wie, jakie ceny mają obowiązywać dla tych, którzy sami wybrali dostawcę prądu.
Uchwalona 28 grudnia w ciągu jednego dnia ustawa była odpowiedzią na drożejący prąd na rynku hurtowym. A prąd drożał, bo w górę poszły o ponad 300 proc. notowania uprawnień do emisji CO2 oraz ceny węgla (o ok. 20 proc.). Budżet zarobił więcej na sprzedaży uprawnień, ale rząd przestraszył się możliwych podwyżek cen prądu, choć nikt nie wiedział, jaka tak naprawdę byłaby ich skala. Rząd nie przedstawił też żadnych analiz wpływu tych podwyżek na gospodarkę.
Intencją rządu było zamrożenie cen prądu na poziomie sprzed 30 czerwca 2018 i wyrównanie dostawcom prądu strat pieniędzmi ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2. Ale autorzy przepisów, które uchwalono w ciągu jednego dnia, nie przewidzieli ogromnego spektrum umów, które zawierają firmy sprzedające prąd ze swymi klientami.
Teoretycznie przepisy ustawy są proste. Dostawca prądu, który na 2019 r. ma taryfę lub cennik z cenami wyższymi niż 30 czerwca 2018 r., powinien po wejściu w życie ustawy (czyli po 1 stycznia) przestać je stosować, a zamiast tego wrócić do ceny „nie wyższej niż ceny i stawki opłat brutto stosowane w dniu 30 czerwca 2018 r., uwzględniając zmniejszenie stawki podatku akcyzowego na energię elektryczną”.
Czyli de facto powinien nawet obniżyć ceny o 15 zł na MWh, co oznaczałoby zmniejszenie rachunków przeciętnego gospodarstwa domowego o ok, 2,5 zł miesięcznie.
Dla gospodarstw sprawa jest stosunkowo prosta choć część klientów (np. w Warszawie) dostała już faktury z podwyżkami wysłane przed uchwaleniem ustawy 28 grudnia. Teraz mają dwa wyjścia – zapłacić i czekać aż firma wyśle im korektę albo nie płacić i poczekać aż firma wyśle korektę faktury.
Podobna sytuacja jest w firmach, które korzystają od lat z tych samych dostawców, mają umowy kompleksowe (czyli na sprzedaż prądu i jego dystrybucję) i korzystają z cenników. Tzw. zasiedziali sprzedawcy, czyli cztery państwowe koncerny oraz warszawski Innogy, mają cenniki dla wszystkich tzw. grup taryfowych. Jeśli jakaś firma czy jednostka samorządu nigdy nie zmieniła dostawcy prądu, a przed 2018 r. dostała informację o podwyżkach, to powinna spokojnie poczekać na korektę faktury.
Ale te cenniki w praktyce służą tylko małym firmom. – Cenniki są często wyższe niż oferty składane klientom, dlatego na cennikach opiera się zaledwie 3—5 proc. klientów – mówi nam menedżer z państwowej spółki.
Duże korporacje negocjują indywidualnie ceny, wybierając najtańszego dostawcę prądu. Podobnie samorządy oraz jednostki samorządowe zgodnie z ustawą o zamówieniach publicznych organizują przetargi. Często łączą się w grupy zakupowe, tak aby wynegocjować lepsze ceny. W jednej grupie mogą się znaleźć całe gminy, jak również pojedyncze podmioty, np. szpitale czy domy kultury.
Największą z nich jest Górnośląsko-Zagłębiowski Związek Metropolitalny, skupiający samorządy Śląska i Zagłębia. GZZM w listopadzie rozstrzygnął przetarg na dostawę ponad 468 GWh prądu dla 289 podmiotów, począwszy od dużych miast, a skończywszy na Zespole Pieśni i Tańca „Śląsk”.
Zwyciężył Tauron z ceną 192 mln zł, czyli wychodzi mniej więcej 410 zł za jedną MWh. W poprzednim przetargu organizowanym w 2016 r. cena wyniosła ok. 255 zł, ale przy dużo większym wolumenie – zakontraktowano wówczas ponad 900 GWh prądu.
Czy samorządy skorzystają z ustawy, czy będą płacić więcej i przełoży się to na ceny dla mieszkańców? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl
Rafał Zasuń, WysokieNapiecie.pl