G. Wiśniewski: niespełnienie celu OZE grozi ogromnymi kosztami
– Po co płacić miliardy innym krajom Unii Europejskiej, jeśli można samemu środki tego samego rzędu dobrze zainwestować i korzystać także po 2020 roku? Jest to ostatni moment na podjęcie działań, a najgorszy na ich dalsze odkładanie i tracenie czasu na udowadnianie, że król nie jest nagi – pisze Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.
W cieniu inauguracji obchodów święta górniczego i zapowiedzi rządu o konieczności budowy nowych kopalń GUS opublikował skonsolidowane dane statystyczne o OZE na koniec 2016 roku. Wobec faktu, że wkład OZE w bilans energetyczny kraju to zaledwie 1/5 tego co wnosi węgiel oraz uwzględniając obecne „wzmożenie” zainteresowania mediów tematem górnictwa i zgoła innymi sprawami, opracowanie GUS może pozostać niezauważone.
Byłoby to ze stratą, bo GUS zestawiając dane za 2016 rok z dotychczasowymi trendami, wskazał zagrożenia, a pośrednio potwierdził, że brak szybkich i skutecznych działań na rzecz poprawy sytuacji w branży OZE może mieć swoje negatywne następstwa związane z niewypełnieniem celów i twardych zobowiązań wobec UE w 2020 roku. Rachunek do zapłacenia za dotychczasową niefrasobliwość to kilkanaście miliardów złotych, na dzisiaj i powód do kolejnych (poza kwestią węgla) napięć w relacjach Polski i UE.
W opracowaniu GUS wrażenie robi spadek liczonego „rok do roku” udziału (nie tempa wzrost) energii z OZE w bilansie energetycznym. Jest to zjawisko niespotykane od paru dekad w skali całego globu i wymaga refleksji w szczególności wobec członkostwa Polski w UE. Oznacza bowiem, że w tym przypadku chodzi nie tylko o różne prędkości rozwoju OZE w różnych krajach należących do Wspólnoty, ale także o diametralnie różne kierunki transformacji energetyki. Historyczne dane Eurostat mogą posłużyć do zobrazowania trendów w zużyciu węgla i energii z OZE w Polsce i w UE.
Obraz transformacji energetycznej jest jednoznaczny. Z danych Eurostat wynika (co zapewne wkrótce potwierdzą statystyki), że w 2017 lub 2018 roku po raz pierwszy więcej energii będzie produkowane z OZE niż z węgla oraz że Polska coraz bardziej odchyla się od trendów UE. I to wcale nie w wyjątkowo wysokim wykorzystaniu węgla (jak można było przypuszczać), ale w niskim wykorzystaniu OZE. W tym ostatnim przypadku trendy w Polsce i w UE zaczęły się rozchodzić już po 2012 roku. Już wtedy widać było symptomy (dolna cześć wykresu), że Polska hamuje z OZE, ale od 2016 roku rozwieranie nożyc pomiędzy polską i unijną energetyką, jeśli chodzi o relacje pomiędzy OZE i węglem, przyśpiesza i niesie nowe obawy.
W przytoczonym na wstępie opracowaniu GUS przedstawione są trendy w zakresie udziału energii z OZE w bilansie zużycia energii w Polsce, po naszym wejściu do UE. Wykres nie pozostawia złudzeń. Polska wyraźnie odchyla się w dół w stosunku do celu na 2020 r. i dotychczasowej ścieżki rozwoju. Statystyka w tym przypadku może być zwodnicza w prostym wnioskowaniu na przyszłość, bo trendy inwestycyjne w OZE mają swoją 2-3-letnią bezwładność „statystyczną” i zazwyczaj jest ona większa w sytuacji podnoszenia sektora z zapaści (co Polskę czeka) niż w przypadku panicznego wycofywania aktywów (z czym obecnie mamy do czynienia i co bez zdecydowanych działań może łatwo potrwać dłużej).
Gdyby pominąć cykle inwestycyjne oraz powszechną obecnie w Polsce niechęć do podejmowania inwestycji (czego wyrazem jest ciągły spadek inwestycji w całej energetyce) i przyjąć, że zapaść w roku 2016 jest tylko drobną korektą trendu, a kolejne cztery lata ułożą się w podobny wzrost sektora, to w 2020 r. Polska osiągnęłaby jedyne 11,7 proc. udział energii z OZE
Nawet te proste ekstrapolacje pokazują, że Polska nie osiągnie żadnego z założonych celów cząstkowych – indykatywnych (przyjętych w tzw. Krajowym Planie Działań z 2010 roku) w segmentach ciepła, energii elektrycznej i biopaliw, ani też prawnie wymaganego dyrektywą łącznego celu 15 proc., który jest w sposób już oczywisty zagrożony. Aby unikać kar i innych retorsji, Polska powinna się rozliczyć z tego zobowiązania np. w formie transferu statystycznego z krajem (krajami) UE, który swój cel OZE przekroczy. Przy obecnych trendach zabrakłoby ponad 27 TWh energii z OZE (uwzględniając zużycie wszystkich nośników zielonej energii z OZE, które zgodnie z prognozą w 2020 roku powinno sięgać 125 TWh).
Nie wchodząc w zawiłe międzypaństwowe techniki negocjacyjne, można dla uproszczenia przyjąć że koszty transferu będą liczone po uśrednionych w UE kosztach krańcowych wytarzania biopaliw (razem z zieloną energią elektryczna w transporcie), cieple i energii elektrycznej z OZE.
Przyjmując, że koszty jednostkowe wyniosą odpowiednio 200 zł/MWh w przypadku ciepła, 400 zł/MWh w przypadku energii elektrycznej i 600 zł/MWh w przypadku biopaliw, łączne koszty transferu wyniosłyby ok. 12,5 mld zł (kwota do zapłacenia najpóźniej w 2020 roku lub kwota wyższa do zapłacenia rok później w formie kary „traktatowej”).
Ale gdyby uwzględnić, że tempo rozwoju OZE będzie nie tylko prostą ekstrapolacją z lat 2012-2015 (czyli jeszcze nie najgorszych), ale pozostanie na poziomie zbliżonym do „chudych” dla OZE lat 2015-2016, to wtedy w 2020 roku Polska osiągnęłaby zaledwie 10 proc. udział energii z OZE w zużyciu energii finalnej brutto (tak zdefiniowany jest nasz cel i zobowiązanie zarazem), a łączne koszy niezbędnego transferu wyniosłyby 17,5 mld zł.
Szacunki te nie są zakasujące, nawet jeżeli sytuacja taka była do przywidzenia już rok temu, ale teraz uzyskała oficjalne potwierdzenie w danych historycznych GUS, uzupełnionych o kalkulacje wykonane zgodnie z dyrektywą 2009/28/WE oraz z odpowiednim rozporządzeniem.
Można się zastanawiać, dlaczego tego typu ostrzeżenia nie robią na decydentach wrażenia, tym bardziej, że niestety obserwując sytuację w branży OZE, można sobie wyobrazić jeszcze gorsze scenariusze.
Dalszy fragment wpisu na blogu „Odnawialny”.
Grzegorz Wiśniewski