Sahara oświetli Europę?
Czy na Saharze powstanie elektrownia słoneczna wielkości Szwajcarii? To bardzo prawdopodobne. Niemcy chcą wydać na jej budowę 400 {więcej}mld euro.
Spółka o nazwie Desertec Industrial Initiative (DII) to wspólne przedsięwzięcie 12 potężnych, niemieckich koncernów, które połączyła idea budowy największej na świecie elektrowni słonecznej będącej w stanie zaspokoić aż 15 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną Europy.
Nie dziwi fakt, że taki pomysł zrodził się właśnie w Niemczech. Kraj ten – mimo braku optymalnych warunków pogodowych – jest liderem w produkcji energii słonecznej, a niemieckie firmy to w tej branży światowa czołówka. Dowody na to możemy zobaczyć tuż po przekroczeniu naszej zachodniej granicy. Kilka miesięcy temu niedaleko Cotbus uruchomiono farmę solarną złożoną z 700 tys. paneli fotowoltaicznych, których łączny potencjał to 53 MW. Jest to jedna z największych na świecie elektrowni słonecznych.
Wśród firm biorących udział w projekcie Desertec jest m.in. Siemens, który za pośrednictwem swojej spółki-córki Siemens Renewables od lat intensywnie inwestuje w projekty związane z energią odnawialną. Ostatnio niemiecki potentat przejął za ponad 400 mln dol. izraelską firmę Solel Solar – czołowego producenta absorberów stosowanych w kolektorach skupiających. Dzięki temu, a także poprzednim przejęciom, Siemens osiągnął samowystarczalność w budowie elektrowni złożonych z tego rodzaju kolektorów. Zdaniem kierownictwa niemieckiej firmy, to właśnie kolektory skupiające są najbardziej efektywnymi elektrowniami do produkcji energii pochodzącej ze słońca i to właśnie one mają znaleźć zastosowanie w projekcie Desertec.
Rozwiązania tego rodzaju znalazły już zresztą zastosowanie w Hiszpanii – w projektach Andasol 1 i Andasol 2, których łączny potencjał to 100 MW i które produkują rocznie 360 GWh energii. Oba hiszpańskie przedsięwzięcia zostały zrealizowane m.in. przez firmy MAN Solar Millennium i RWE, które także biorą udział w Desertec Industrial Initiative.
Oprócz Siemensa, Solar Millennium i RWE, w projekcie biorą udział jeszcze ABB, ABENGOA Solar, Cevital, E.ON, Munich Re, M+W Zander, SCHOTT, HSN Nordbank, Deutsche Bank, a także Desertec Fundation, która zajmuje się promocją idei wykorzystania Sahary do produkcji energii, a także innych przedsięwzięć związanych z energią odnawialną.
Siedzibą solarnego joint venture jest Monachium, a jego dyrektorem wykonawczym został Paul van Son, który pełnił wcześniej podobne funkcje w Deutsche Essent i Econcern, a obecnie jest też prezesem European Federation of Energy Traders oraz Energy4All Fundation.
DII ma poparcie wielu państw i instytucji, w tym również rządów kilku północno-afrykańskich krajów, które pod wpływem rozgłosu, jaki zyskał Desertec, dostrzegły korzyści, jakie może im przynieść rozwój energetyki solarnej i od niedawna same inwestują w tego rodzaju projekty.
DII zakłada ponadto, że Desertec uda się włączyć do tzw. Mediterranean Solar Plan (MSP), inicjatywy zaproponowanej na forum Unii Europejskiej przez Francuzów, podczas ich prezydencji w 2008 roku.
Skąd wziąć wodę na Saharze?
Wydaje się więc, że Desertec ma solidne podstawy, zarówno pod względem finansowym, jak i od strony instytucjonalnej. Niemniej jednak – zanim stanie się faktem – na drodze do jego realizacji stoi kilka poważnych przeszkód, które sprawiają, że misja jaką wyznaczył sobie DII, porównywana jest do lądowania na księżycu.
Projekt ma bowiem powstać na terenach niestabilnych politycznie, a jego powodzenie będzie w dużym stopniu zależeć od lokalnych rządów. Problemem logistycznym będzie natomiast zbudowanie sieci przesyłowej, dzięki której energia wygenerowana na Saharze zostanie przetransportowana do Europy.
Odległość, jaką będzie pokonywał wygenerowany na Saharze prąd, spowoduje gigantyczne straty podczas przesyłu, co w efekcie przełoży się na wyższe rachunki europejskich konsumentów. Kolejny problem – gigantyczna elektrownia będzie złożona z kolektorów skupiających, a te do funkcjonowania potrzebują ogromnej ilości wody, której na Saharze przecież brakuje.
To tylko kilka głównych barier, z którymi będą musiały zmierzyć się firmy zaangażowane w projekt. Wszystkie wyzwania sprawiają, że na jego realizację będzie trzeba znaleźć – według wstępnych szacunków – 400 mld euro.
Czy więc Desertec będzie się opłacać? Członkowie DII są przekonani, że tak. Poza tym – jak twierdzi jeden z uczestników projektu – w porównaniu do kosztu zmian klimatycznych – koszt przedsięwzięcia nie jest wcale duży.
A kiedy dokładnie kolektory na Saharze mają szansę ujrzeć – wyjątkowo intensywne w tym miejscu – światło dzienne? Wstępna data ukończenia projektu to rok 2050. Jednak jego powodzenie zależy od ogromnej ilości czynników, które powstanie Desertecu mogą opóźnić – ale także przyspieszyć.
Niewątpliwie, jeśli projekt ten okaże się sukcesem, wiele na tym zyskamy. Europa znacząco zwiększy bowiem swoje bezpieczeństwo energetyczne, a energia elektryczna na Starym Kontynencie będzie bardziej przyjazna środowisku.
AG/Gramwzielone.pl