Polska będzie importerem prądu?
Kilka tygodni temu import prądu urósł nagle do problemu, o którym mówi sam premier Donald Tusk. Ale jest mało prawdopodobne, żeby w ciągu najbliższych 10 lat energia z zagranicy miała szeroką strugą popłynąć do naszego kraju.
Premier zabrał głos na początku czerwca po spotkaniu z z górniczymi związkami zawodowymi. Dyskusja dotyczyła głównie importu węgla, ale premier dodał: „Zespół rządowy będzie pracował także nad tym, w jaki sposób ograniczyć niekorzystny import energii, bo ostatecznie to energia będzie miała także wpływ na kondycję polskiego górnictwa”. Koniec cytatu.
Donald Tusk prawdopodobnie zaczerpnął tę myśl od górników i to zupełnie bezkrytycznie. Związkowcy z górniczej „Solidarności”, którzy wszędzie węszą jakiś wchodzący im w szkodę prywatny biznes, oskarżyli też Tauron, że zamiast produkować prąd z węgla wydobywanego w swoich kopalniach, woli kupować go za granicą.
Tauron wydał specjalne oświadczenie w tej sprawie, podkreślając, że prąd kupuje wyłącznie od swoich elektrowni i na polskim rynku hurtowym.
Czy problem istnieje? Jeśli spojrzymy na raporty o pracy Krajowego Systemu Przesyłowego, to nie. W 2013 r. wszystkie polskie elektrownie wyprodukowały 162 terawatogodziny prądu. Tymczasem import wyniósł zaledwie 7 Twh, a eksport – 12 TWh. Od stycznia do maja mamy nadwyżkę importu nad eksportem, ale wynosi zaledwie 0,9 TWh.
Z kim handlujemy, z kim będziemy handlować
Najważniejszym źródłem importu energii jest kabel na prąd stały łączący Słupsk ze Szwecją. Ma on 600 MW mocy. Łączniki ze Słowacją i Czechami mają niewielkie znaczenie. Największe fizyczne przepływy prądu mamy z Niemcami. Prąd płynie przez dwa łączniki: Vierraden-Krajnik na północy i Mikułowa-Hagenwerder na południu. Ale pożytek z nich jest niewielki – to prąd z niemieckich elektrowni wiatrowych, który płynie przez Polskę i Czechy do Austrii. Nasi sieciowcy skarżą się, że prąd ten destabilizuje pracę polskich sieci energetycznych, a ponieważ przepływy są niekontrolowane, nie da się nim handlować.
Jest to taka sytuacja przypominająca stary żart Kabareciku Olgi Lipińskiej o pierogach: „Kto zamawiał ruskie? Nikt. Same przyszły“.
Żeby zapobiec niekontrolowanym rozpływom energii na obu istniejących interkonektorach między Polską a Niemcami, PSE i niemiecki operator 50 Hertz podpisały umowę o instalacji tzw. przesuwników fazowych. Dopiero te urządzenia pozwolą na realny handel energią Polski i Niemiec. Z informacji PSE wynika, że moc „eksportowa” obu istniejących interkonektorów po planowanym na 2020 r. zakończeniu instalacji przesuwników będzie wynosić 1500 MW, importowa – trzykrotnie mniej.
Kogo przydusi import?
500 MW to połowa budowanego właśnie przez Eneę bloku węglowego w Kozienicach i więcej niż połowa planowanego przez Tauron bloku w Jaworznie (900 MW). Ale i tak do 2020 r. będzie trzeba wyłączyć ok. 6 tys. MW starych elektrowni. Nie widać groźby, że import wyprze nasz rodzimy prąd.
Sytuacja może się zmienić jeżeli zostanie wybudowany trzeci łącznik Eisenhuettenstadt-Plewiska, dumnie zwany Ger-Pol Power Bridge. Na jego budowie zależy Niemcom, ale PSE także zgodziły się wpisać go na listę Projektów Wspólnego Interesu (PCI), które mają szansę na dofinansowanie z UE. Lista została zatwierdzona przez Brukselę w grudniu 2013 r.
Po ewentualnym wybudowaniu trzeciego łącznika w 2022 r. moc importowa z Niemiec wzrośnie o dodatkowe 1500 MW czyli w sumie wyniesie 2000 MW. To już może mieć znaczenie dla pracy elektrowni w kraju – jeśli energia z Niemiec będzie tańsza, może „wypierać“ tę produkowaną w kraju.
Rafał Zasuń, wysokienapiecie.pl