Lidia Wojtal: COP 25, czyli kac po katowickim szczycie [wywiad]
W niedzielę zakończył się szczyt klimatyczny w Madrycie. Niestety nie udało się podczas niego podjąć kluczowych decyzji dla ochrony klimatu. Optymizmem nie napawa też polski sprzeciw wobec założeń Europejskiego Ładu Klimatycznego, który kilka dni wcześniej zgłosił rząd Mateusza Morawieckiego na szczycie w Brukseli. O znaczeniu tych dwóch wydarzeń z Lidią Wojtal, ekspertką ds. energii i klimatu, rozmawia Joanna Kędzierska.
Joanna Kędzierska: – Chyba trudno mówić o tym, że szczyt w Madrycie zakończył się sukcesem?
Lidia Wojtal: – Podczas każdego szczytu klimatycznego podejmowanych jest od około 30 do 50 decyzji, natomiast niestety w Madrycie nie dość, że nie udało się podjąć tych najważniejszych, to jeszcze też wielu planowych i proceduralnych. Ich podjęcie przełożono na następny szczyt. To jest ewenement w skali tego, jak bardzo się nie udało.
Przypomnę, że nie podjęto decyzji w sprawie globalnego handlu emisjami, który ustanawia artykuł 6 Porozumienia Paryskiego. Nie określono wspólnych ram czasowych dla planów związanych z realizacją Porozumienia Paryskiego, nie udało się uzgodnić przelicznika dla gazów cieplarnianych, ani też formularzy na potrzeby raportowania emisji. Z tych ważniejszych decyzji udało się dojść do konsensusu tylko w sprawie programu prac dla warszawskiego międzynarodowego mechanizmu szkód i strat.
Przyjęto także decyzję dotyczącą ambicji klimatycznych – co stanowiło podsumowanie tego, co udało się osiągnąć w ostatnim roku i określenie tego, co należy zrobić w kolejnym. Jest to decyzja przewodnia szczytu, czyli o charakterze ogólnym. Jednak niestety nie ujmuje ona potrzeby zwiększenia ambicji klimatycznych w perspektywie do 2030 roku i została przyjęta nieco na siłę i nie niesie za sobą konkretów.
Dlaczego ten szczyt wypadł tak blado, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę alarmistyczne ostrzeżenia naukowców o fatalnym stanie naszego klimatu, którzy mówią wyraźnie, że my potrzebujemy nie decyzji, a natychmiastowych działań, które zatrzymają globalne ocieplenie?
– Gdzieś przeczytałam, że COP 25 to jest kac po COP 24, gdzie przyjęto naprawdę ogromną ilość decyzji w bardzo krótkim czasie, nakładających bardzo wiele zobowiązań na wszystkie państwa w nim biorące udział, czego do tej pory de facto nie było. W Madrycie trzeba było dograć dosłownie kilka szczegółów i okazało się, że te kilka szczegółów utknęło na poziomie, którego się nie spodziewaliśmy, bo zatargi między państwami eskalowały do poziomu mocno politycznego.
Nie wiem dokładnie co się stało, trudno ocenić całościowo przyczyny tej porażki. Może dlatego, że w 2020 r. przestanie obowiązywać istotny element globalnego porządku klimatycznego, bo wówczas skończy się drugi okres zobowiązań Protokołu z Kioto, a wiele z nich nie zostało dotrzymanych i jest to frustrujące dla tych państw, które otrzymały obietnice pomocy – w tym finansowej i technologicznej.
Z drugiej strony w przyszłym roku mamy mówić o konkretnym zwiększaniu celów redukcyjnych i to już nie będzie dotyczyło tylko części, a wszystkich państw świata i te kraje, które do tej pory były powiedzmy w takim okresie chronionym próbują sobie wywalczyć jak najwięcej do momentu, kiedy ich zobowiązania redukcyjne będą musiały znacznie wzrosnąć.
To liderzy i społeczeństwa tych państw nie mają świadomości, w jakim jesteśmy kryzysie, skoro chcą wszystko zwalniać, a nie przyspieszać?
– Państwa sobie zdaja sprawę, tylko problemem są interesy krajowe i wysokość pomocy finansowej, o którą walczą. Do tej pory prezentowanie postawy oporu procentowało, wobec czego robią to dalej. Z drugiej strony państwa rozwinięte, które dotychczas zawsze uznawały, że to głównie one przyczyniły się do globalnego ocieplenia, uważają, że już wystarczająco dużo pomogły tym mniej rozwiniętym, chociaż dobrze wiemy, że to nie do końca tak wyglądało.
Czyli ten szczyt niewiele zmieni jeśli chodzi o postęp w walce ze zmianami klimatu?
– Myślę, że może wywołać frustrację wśród wielu ludzi i poczucie braku sensu, jeśli chodzi o tego typu spotkania. Bo patrząc na COP 25 z boku, powstaje pytanie, po co ci ludzie właściwie się zjeżdżają, skoro nie są w stanie między sobą ustalić rzeczy, których większość ludzi nie rozumie, a co do których oni sami przekonują, że są niezwykle istotne. Dlatego sądzę, że ten COP wpłynie negatywnie na postrzeganie tego, co jest robione w ramach konwencji klimatycznej.
A mamy inny skuteczniejszy mechanizm?
– No właśnie niestety nie.
A czy patrząc na wyniki tego i poprzednich szczytów, ale i polityki poszczególnych państw, dostrzega Pani szansę, żebyśmy do 2050 roku stali się zeroemisyjni, co jest według naukowców niezbędne, by uniknąć katastrofy klimatycznej, chociaż niektórzy ostrzegają, że i to może nie wystarczyć?
– Nie wiem, czy damy radę, ale nie widzę innej możliwości niż próbować. Szczyty klimatyczne to jedne z tych elementów, które ustanawiają tempo przemian i mobilizują społeczeństwa, biznes i rządy do działania oraz próbują potem je rozliczać z tego, co robią, dlatego uważam, że to nadal ma sens.
W trakcie, gdy trwał COP 25, doszło do jeszcze jednego istotnego wydarzenia dla przyszłości klimatu, a mianowicie szczytu UE w Brukseli, gdzie dyskutowano nad Europejskim Zielonym Ładem. Polski rząd nie dołączył się do tej inicjatywy. Czy mieliśmy ku temu jakiś powód? Czy jesteśmy klimatycznym hamulcowym?
– Mogło być gorzej, bo mogliśmy konkluzje szczytu zawetować, czego nie zrobiliśmy i to bardzo dobrze, bo przynajmniej nie utrudniamy innym państwom podjęcia działań, które były już i tak zaplanowane. Mam tu na myśli Europejski Zielony Ład.
Natomiast to, że Polska kupiła sobie 6 dodatkowych miesięcy, żeby zastanowić się nad tym, czy jednak dołączyć się do tego przedsięwzięcia, niczego nie zmienia. Cały zestaw legislacyjny na poziomie Unii Europejskiej będzie procedowany, co bardzo jasno podkreśliła Ursula von der Leyen. Dlatego decyzja Polski to gest bardziej symboliczny niż realny, rząd sobie kupił czas, żeby się zastanowić, kiedy będzie gotów dołączyć.
Jesteśmy częścią UE i będziemy podlegać prawu, które jest stanowione w taki sposób, którego nasz kraj nie może w żaden sposób zakwestionować, ponieważ akty prawne wynikające z Europejskiego Zielonego Ładu będą głosowane większością kwalifikowaną. Dlatego też ta decyzja nie miała większego znaczenia.
Może oprócz kupienia czasu, polski rząd chciał w jakiś sposób wzmocnić swoją decyzję negocjacyjną w rozmowach dotyczących sprawiedliwiej transformacji, która dla Polski będzie miała ogromne koszty w związku z naszym uzależnieniem od węgla, a więc będziemy potrzebować znacznej pomocy finansowej od Brukseli, aby ją przeprowadzić?
– Gdybyśmy zakładali, że pieniądze na sprawiedliwą transformację się Polsce należą, ponieważ mamy przed sobą ogromne wyzwanie, czemu ciężko zaprzeczyć, to musielibyśmy równie jasno przyznać, że w ogóle tę transformację zamierzamy przeprowadzić. I jeżeli chcemy faktycznie te pieniądze dostać i być ich głównym beneficjentem jak powiedział premier Morawiecki, to musimy iść do Komisji Europejskiej i pokazać, że faktycznie tę transformację chcemy przeprowadzić i że mamy pomysł i potrzebujemy na to określonej ilości środków finansowych. Ja tego jeszcze nie widzę.
I mówiąc, że nie przyłączymy się do realizacji celu unijnej neutralności klimatycznej, jeśli nie dostaniemy odpowiednich środków, nie mamy raczej punktu nacisku na Brukselę. Wręcz przeciwnie, jeżeli nie będziemy wiedzieć, jak chcemy podejść do transformacji naszej całej gospodarki, nie tylko energetyki, to dostaniemy ograniczoną ilość środków.
Fundusz Sprawiedliwej Transformacji jest przeznaczony dla państw, które mają trudności z jej przeprowadzeniem i to nie są tylko Polska i kraje Europy Wschodniej, chodzi o poszczególne regiony Europy.
Tak więc jeśli Polska chce mieć preferencyjne warunki, na których będzie z niego korzystać, musi się najpierw czymś wykazać, a ja na razie nie widzę, aby tak było.
Joanna Kędzierska
redakcja@gramwzielone.pl
© Materiał chroniony prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy Gramwzielone.pl Sp. z o.o.