M. Klimczak, BOŚ: energia z mikroinstalacji tańsza niż z dużych farm wiatrowych
{więcej}Zdaniem Mariusza Klimczaka, prezesa Banku Ochrony Środowiska, na rozwoju rynku domowych instalacji OZE skorzysta polska gospodarka, a rozwój domowej mikrogeneracji przyczyniłby się także do obniżenia kosztów systemu wsparcia enegetyki odnawialnej.
Jak argumentuje na łamach „Rzeczpospolitej” Mariusz Klimczak, koszt wsparcia produkcji zielonej energii w domowym systemie OZE może być nawet kilkukrotnie niższy niż w przypadku produkcji energii na dużych farmach wiatrowych.
– To efekt skumulowania w sobie zalet fotowoltaiki, czyli produkcji prądu ze słońca i pomp ciepła, urządzeń do ogrzewania pomieszczeń. W tym przypadku o jakimkolwiek wsparciu możemy mówić tylko odnośnie do produkcji energii elektrycznej w części wprowadzonej do sieci. Trzeba jednak pamiętać, że ta sama energia napędza pompę ciepła, która produkuje 3,5-krotnie więcej energii, którą gospodarstwo zużywa na swoje potrzeby. To ciepło nie zostanie objęte systemem budżetowego wsparcia, a jak najbardziej może zostać wliczone do krajowej puli energii pochodzącej z OZE – wnp.pl cytuje Mariusza Klimczaka.
Prezes BOŚ szacuje, że koszt wsparcia za 1 TWh energii wyprodukowaną w domowych instalacjach OZE wyniósłby ok. 20-30 mln zł i podaje, że w przypadku dużych źródeł OZE koszt dopłat za wyprodukowanie takiej samej ilości energii wynosi obecnie ok. 200 mln zł.
Jednocześnie prezes Banku Ochrony Środowiska podkreśla na łamach „RZ” potrzebę walki ze stereotypem, że mikroinstalacje OZE są zbyt drogie i nie przynoszą korzyści. – Wszystko jest wypadkową tego, ile dzisiaj kosztuje energia i surowce oraz jakie są prognozy na pięć – dziesięć lat. Model oparty na niewielkich odnawialnych źródłach energii, który jako BOŚ Bank promujemy, daje gospodarstwom domowym przede wszystkim pełną niezależność od cen nośników energii i autonomię od dostaw z zewnątrz. Można mieć własne ogrzewanie, ciepłą wodę bez comiesięcznych rachunków i nie martwić się, czy węgiel lub energia elektryczna zdrożeją za kilka lat o 30 proc. Jedynym kosztem jest ten, jaki ponosi się podczas początkowej inwestycji, którą można w całości pokryć z kredytu – „RZ” cytuje prezesa BOŚ.
Wśród zalet rozwoju domowych instalacji prosumenckich, które mogą dać korzyści w makroskali Mariusz Kliczak wymienia tworzenie nowych miejsc pracy, pobudzenie rynku nowoczesnych rozwiązań informatycznych i telekomunikacyjnych wspomagających pracę mikroźródeł. Jego zdaniem, rozwój rynku mikroistalacji może dokładać do wzrostu polskiego PKB 1 pkt proc.
– To potencjał, po który warto sięgnąć. Musimy dziś bowiem odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie chcemy być za dziesięć, dwadzieścia lat. Dotychczasowe lokomotywy wzrostu zdecydowanie się wyczerpują, a Europa i świat nie stoją w miejscu. Warto wykreować nowy rynek, który dałby Polsce potencjał do budowy innowacyjnej gospodarki opartej na nowych źródłach wzrostu i technologiach. Inaczej możemy zostać wyłącznie importerem rozwiązań oferowanych przez inne kraje – przekonuje na łamach „RZ” Mariusz Klimczak.
Prezes BOŚ w wywiadzie dla „RZ” komentuje także rozwiązania dla prosumentów wprowadzone przez ostatnią nowelizację Prawa energetycznego, zgodnie z którymi prosumenci mogą odsprzedawać do sieci produkowaną przez siebie energię, ale tylko po cenie równej 80% ceny hurtowej energii z roku poprzedniego, czyli obecnie za ok. 16 gr/kWh.
– Zgodnie
z obecnymi przepisami prosument może wprowadzić nadwyżki do sieci po cenie ok. 16 gr/kWh. Natomiast kupować musi po ok. 65 gr/kWh. To nie do końca fair. Dlaczego kupno i sprzedaż wytworzonego przez rodzinę prądu nie może być rozliczana po tej samej stawce. Alternatywą są roczne rozliczenia z zakładem energetycznym produkcji i konsumpcji energii elektrycznej. Przy takim założeniu dość łatwo można wykazać, że nadprodukcja prądu w ciągu dnia i w okresie letnim mogłaby zbilansować jego zużycie w godzinach nocnych bądź zimą, gdy czas nasłonecznienia jest krótszy. Gospodarstwa domowe zyskałyby pewność, że nowoczesne rozwiązania nie wygenerują dodatkowych kosztów w porównaniu z tradycyjnym ogrzewaniem, np. piecem węglowym. A dodatkowo spadłaby niska emisja, zniknęłaby konieczność rozpalania w piecu, pozbywania się popiołu – to rozsądne i wygodne – „RZ” cytuje Mariusza Klimczaka.
gramwzielone.pl