G. Wiśniewski odpowiada na krytykę OZE ze strony ME

G. Wiśniewski odpowiada na krytykę OZE ze strony ME
Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej. Fot. MMC Polska

15 stycznia upłynął termin zgłaszania uwag do ogłoszonego przez Ministerstwo Energii projektu Polityki Energetycznej Polski 2040 dokumentu pełnego wątpliwych tez i postulatów wręcz całkowicie nieuprawnionych, wymagającego odrębnej analizy, która jest dostępna na stronie Instytutu Energetyki Odnawialnej. Projekt PEP 2040 zawiera propozycje wielu konkretnych i pilnych działań na rzecz rozwoju energetyki jądrowej, przy braku jakikolwiek działań na rzecz OZE aż do 2030 roku. Trudno znaleźć inne powody poza lobbingowymi, dla których właśnie teraz dyrektor Departamentu Energetyki Jądrowej w Ministerstwie Energii w wypowiedzi dla „BiznesAlert”, zatytułowanej: „Sobolewski: Niewygodna prawda o OZE”, postawił tezę o nieefektywności źródeł odnawialnych, w szczególności wiatrowych i fotowoltaicznych, w procesie redukowania emisji CO2, przeciwstawiając im jako panaceum energetykę jądrową (EJ) i wsparł ją kilkoma znanymi chwytami erystycznymi pisze Grzegorz Wiśniewski.

Autor wypowiedzi dokonał wyboru zarówno argumentów jak i sposobu prezentacji danych statystycznych, zresztą nie najświeższych, w sposób popierający jego tezę, pomijając fakty, które tej tezie w sposób oczywisty przeczą. Tezę tę oparł na mechanicznym zestawieniu liczb obrazujących redukcję emisji CO2 w wybranych krajach na przestrzeni lat 1990-2014 oraz na udziale energetyki wiatrowej w KSE w wybranych dniach lipca 2018 r.

Liczby mają to do siebie, że można je wybierać i zestawiać w sposób absolutnie dowolny i zawsze pozostaną prawdziwe. Natomiast już nie można tego powiedzieć o wyciąganych wnioskach. Pan Sobolewski dokonał eksperymentu myślowego w stylu uzasadnienia dla apelu o wprowadzenie powszechnego zakazu używania samochodów, bo „samochody zabijają ludzi”, wspartego argumentem „ad Hitlerum” – „Hitler budował autostrady, czyli budowa autostrad jest złem”.

REKLAMA

Absurdalność takiego apelu jest zrozumiała dla każdego zjadacza chleba, natomiast absurdalność tezy postawionej przez pana Sobolewskiego już taka czytelna nie jest, gdyż jej weryfikacja wymaga znajomości wielu kwestii szczegółowych. Zachodzi pytanie, dlaczego urzędnik od energetyki jądrowej, a wierzę, że także ekspert w tym zakresie, nie wypowiada się na temat ew. wątpliwości odnośnie wdrożenia w Polsce EJ, natomiast zabiera głos w złożonych kwestiach energetyki odnawialnej, czyniąc to w sposób nierzetelny, chyba jedynie obliczony na skompromitowanie OZE (znana skądinąd, ale raczej nie stosowana przez urzędników państwowych, metoda dowartościowania siebie przez pognębienie konkurenta)?

Zdumiewa milczenie w tym kontekście „bratniego” Departamentu Energii Odnawialnej i Rozproszonej w ME, który chyba powinien mieć w tej kwestii więcej do powiedzenia. Chyba, że obydwa departamenty wpisują się z konieczności w logikę projektu PEP 2040, zgodnie z którym energetyka ma być oparta na węglu z tradycyjnie już mglistą perspektywą zbudowania w kolejnej (już szóstej z kolei) dekadzie EJ oraz minimalnym udziałem OZE, ale też w formie wielkich instalacji o najwyższym koszcie inwestycyjnym lub zmiennym, a przez to wystawionych na uzasadnioną krytykę i brak szans na istotny wkład w miks energetyczny i stabilizację systemu energetycznego.

Wizja docelowego miksu energetycznego musi wynikać ze spójnej analizy trzech składowych: poziomu nakładów na jednostkę mocy, poziomu kosztów zmiennych do poniesienia na jednostkę energii oraz poziomu kosztów zewnętrznych funkcjonowania określonej technologii i perspektywy zmiany wszystkich trzech w czasie. Dopiero w ten sposób rozumiany miks powinien być optymalizowany pod kątem jego struktury ze względu na poziom zaspokojenia potrzeb energetycznych w horyzoncie bieżącym (bilans mocy chwilowych) oraz średnio i długoterminowym (sezonowym i rocznym) – z uwzględnieniem wszystkich technologii i perspektyw obserwowanych zmian kosztów z nimi związanych. Próba bezpośredniego porównywania różnych technologii pod kątem arbitralnie wybranego kryterium i w oderwaniu od pozostałych technologii oraz kryteriów musi prowadzić na manowce.

A teraz konkretnie:

1. Przedstawiony w wypowiedzi dowód na tezę o niepowodzeniu realizowanej w ramach Energiewende polityki ograniczania emisji CO2 poprzez rozwój farm wiatrowych i fotowoltaiki pomija odpowiedź na pytanie, jaki byłby poziom tej emisji w Niemczech, gdyby zrealizowanemu rozwojowi gospodarczemu nie towarzyszyło częściowe zastąpienie dotychczasowych form generacji przez wiatr i PV? Więcej, autor popadł w wewnętrzną sprzeczność, postulując zastosowanie EJ jako alternatywy dla OZE, opierając to na wynikach emisji w Niemczech i zapominając, że sam wspomniał o rezygnacji Niemiec z generacji w EJ. Co w takim razie zapewniło, z nadwyżką, zastąpienie bezemisyjnej generacji z wyłączanych EJ?

Na potwierdzenie swojej teorii autor przytoczył dane publikowane przez European Environment Agency, jedynie w zawężeniu do wybranych przez siebie krajów (Francji, Niemiec z Polska i UE-28 w tle) i tylko do 2014 roku (dane są powszechnie dostępne do 2016 r.). Kraje zostały także wybrane arbitralnie i wnioskowanie tylko na tej podstawie (mała, specyficznie spreparowana próbka) jest z gruntu błędne, ale zostańmy w sposobie narracji pana Sobolewskiego. 

Analiza całego materiału pozwala na wyprowadzenie następujących wniosków, diametralnie odmiennych od przedstawionych przez pana Sobolewskiego:

REKLAMA

a) Polska należy do czwórki krajów o trwale najwyższym wskaźniku emisji CO2/kWh (w UE-28 wyższe wskaźniki mają jeszcze Malta, Estonia i Cypr –  znamienne, że dwa z tych krajów to wyspy zasilane dotychczas głównie z elektrowni cieplnych na paliwa płynne).

b) Francja należy do szóstki krajów o trwale najniższym wskaźniku emisji CO2/kWh. W tej grupie w UE-28 są jeszcze Austria, Finlandia, Litwa, Łotwa i Szwecja – we wszystkich, w różnym stopniu, dominuje EJ i/lub OZE, głównie elektrownie wodne. Są to kraje, które swoją niskoemisyjną pozycję zbudowały historycznie, w oparciu o przesłanki inne niż klimatyczne, kilkadziesiąt lat temu, zanim w ogóle stworzono politykę klimatyczną. Znamienne jest to, że Francja, kraj o obecnie największych ambicjach w ochronie klimatu, zrezygnował z ciężaru odbudowy atomowego parku wytwórczego (szacowanego na ponad 500 mld euro) na rzecz OZE i już poprzedni rząd podjął decyzję o ograniczeniu udziału energii jądrowej z dotychczasowych 80 proc. do 50 proc. w 2025 roku, a obecny rząd podjął decyzję o podniesieniu udziału energii elektrycznej z OZE do 40 proc. w 2030 roku. Zresztą przytoczony przez dyrektora Sobolewskiego wykres EEA pokazuje, że nieelastycznymi elektrowniami jądrowymi nie da się zejść poniżej osiągniętego przez Francję poziomu emisji. Francja kupuje coraz więcej tańszej energii z OZE z Niemiec, ale nieelastyczne źródła jądrowe też „wpychają” niepotrzebnie wyprodukowaną energię atomową do Niemiec.

c) Niemcy, jako największa gospodarka europejska, opierali energetykę na paliwach kopalnych i EJ, a mimo to, rezygnując z EJ i znacznej części energetyki węglowej, w okresie 1990-2016 awansowali z 9. pozycji na 8. w rankingu według wskaźnika emisji CO2/kWh. Tym samym – rozwijając właśnie fotowoltaikę i energetykę wiatrową dokonali istotnej poprawy swojego wskaźnika emisyjności. Jest to wniosek obnażający fałsz tytułowej tezy postawionej w omawianej wypowiedzi. Przeciwstawienie Niemcom „sukcesów” Polski na tym polu to tradycyjnie od lat powtarzany w dyskusjach o CO2 argument – mocny, tyle tylko, że nieprawdziwy. Ograniczenie emisji CO2 w Polsce, zwłaszcza jego skok w latach 90-tych, wynikło ze zmiany struktury wytwarzania polegającej na odstawieniu najstarszych jednostek wytwórczych węglowych o skandalicznie niskich sprawnościach (ok. 30 proc.), było to więc zdyskontowanie prostej renty zacofania wymuszonej ekonomicznie, a nie przejaw przemyślanej strategii. W tym kontekście zestawienie kwot wydatkowanych w Polsce i w Niemczech na rozwój OZE i osiągniętych rezultatów jest całkowicie nieuprawnione. Co więcej, w okresie 2000-2016, kiedy światowa polityka klimatyczna zaczęła być realizowana w praktyce, dynamika poprawy wskaźnika emisyjności dla Polski spadła względem okresu 1990-2000.

2. Problem domniemanej „nieprzydatności OZE wiatrowych w kontekście emisji CO2” został przewrotnie podmieniony na inny – problem zrównoważenia bieżącego bilansu mocy w okresach bezwietrznych. Dyrektor Sobolewski dokonał nie tylko manipulacji intelektualnej w mało wyszukanym stylu „a w Ameryce biją Murzynów”, ale zechciał zapomnieć, że opisany przez niego krytyczny deficyt mocy latem 2018 r.  nie wynikał z braku wiatru, tylko z braku zdolności wytwórczych z fotowoltaiki. Jest to zresztą kolejny przykład, że za pomocą odpowiedniego doboru argumentów można w polskiej energetyce udowodnić dowolną tezę – dlaczego np. dyrektor Sobolewski nie odnosi się do faktów, jak wprowadzenie rzeczywistych ograniczeń w 2015 roku w Polsce, spowodowanych m.in. problemami z chłodzeniem elektrowni cieplnych w sytuacji ekstremalnych upałów i niedoborów wody oraz faktycznym wyłączaniem bloków jądrowych we Francji latem 2018 roku i w latach poprzednich? Jeżeli OZE chce się oceniać w kategoriach prostej substytucji tradycyjnych  źródeł cieplnych, to oczywiście dochodzi się do absurdu, ale wynika on nie z  nieprzydatności tych źródeł, tylko nieadekwatności zastosowanego rozumowania.

Ten punkt warto rozwinąć. Walorem OZE wiatrowych i fotowoltaicznych jest niemal zerowy koszt zmienny, oczywistą wadą zależność poziomu generacji nie od bieżącego zapotrzebowania tylko od warunków meteorologicznych. Wymagają więc buforowania, ale nie w takim stopniu jak to się usiłuje przedstawiać: równoważnej mocy cieplnej „pod parą”.

W znacznym stopniu uzupełniają się wzajemnie, jakkolwiek zachodzi też konieczność uzupełnienia zasobu mocy osiągalnej o jednostki rezerwowe, np. gazowe oraz magazynowe. Ale okresowe uruchamianie rezerwowych jednostek cieplnych nie zwiększa depozytu CO2 ponad poziom kreowany przez jednostki takie pracujące jako wyłączne. Zwłaszcza jeżeli do tej roli zostaną wykorzystane jednostki opalane gazem, a nie węglem. Obraz ten całkowicie się zmieni z rozpowszechnieniem magazynów energii, co może pozwolić nawet na rezygnację z gazowego „kroku pośredniego”.

Natomiast nakład inwestycyjny na dodatkowe aktywa jest amortyzowany przez oszczędność na kosztach zmiennych, którymi fotowoltaika i wiatr nie są obciążone oraz kosztach zewnętrznych. Dlatego w docelowym rozrachunku nie tylko cena energii oparta na koszcie zmiennym, ale całkowity koszt  zaopatrzenia w energię elektryczną z OZE maleje poniżej kosztu energii z paliw kopalnych.

Wypowiedź pana Sobolewskiego wpisuje się dokładnie w logikę PEP 2040, szkodliwą dla rozumianego kompleksowo bezpieczeństwa energetycznego Polski.

Dalszy fragment wpisu Grzegorza Wiśniewskiego na blogu „Odnawialny”.

Grzegorz Wiśniewski