Wiśniewski: Wenezuela w polskiej energetyce

Wiśniewski: Wenezuela w polskiej energetyce
Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej. Fot. MMC Polska

Debata parlamentarna pokazała bezsens walki polityków nie tyle z realnymi problemami, ale ze swoimi własnymi kompleksami „kto podpisał unijny pakiet klimatyczny” lub „kto dzielniej walczy o niskie ceny energii” itp. Ceny energii w przyszłości dalej będą rosły niestety. Parlament za miliardy z kieszeni podatników zawalczył „dzielnie” jedynie z objawami, które sam stworzył, akceptując w podobnym stylu wcześniejsze ustawy energetyczne gdy przewlekłe choroby w polskiej energetyce już od dekady plenią się w najlepsze pisze Grzegorz Wiśniewski.

Jan-Werner Muller w jednej z bardziej obiektywnych książek o populizmie podał przykład irracjonalnej, ślepej uliczki, w jaką sami populiści mogą popaść. Prezydent Wenezueli Nicolasie Maduro (następca Chavesa) próbował zwalczać inflację (i „burżuazyjnych pasożytów”) wysyłając żołnierzy do sklepów RTV/AGD, by przyklejali etykiety z niższymi cenami na produktach. W ostatnich dniach 2018 roku polski parlament wydał rozkaz prewencyjnego przeklejania etykiet z cenami energii.

Maduro wprowadził też piątki wolne od pracy w sektorze publicznym (parę tygodni później powiększył pulę dni wolnych również o środę i czwartki, itp.) W efekcie jego kraj zaczął się mierzyć z największym kryzysem ekonomicznym od objęcia władzy przez socjalistów w 1999 roku. Sam sfałszował wybory prezydenckie, ale jego partia przegrała wybory parlamentarne z koalicją opozycyjną Koalicją na rzecz Jedności Demokratycznej.

REKLAMA

A wszystko to przez uzależnienie się od kopalin energetycznych. Od lat 70-tych dosłownie tonąca w ropie naftowej Wenezuela (10 proc. światowego wydobycia; obecnie 2 proc.) niemal nic nie czyniła w kierunku zmniejszenia swojego uzależnienia od ropy. Całkowita nacjonalizacja sektora naftowego w 1976 (powołanie Petroleos de Venezuela) musiało prowadzić do nieszczęścia. Sugestywnie, w języku polskim, opisał to ekonomista Narodowego Banku Polskiego Paweł Kowalewski w artykule „Ropa mogła dać bogactwo Wenezueli, ale ją pogrążyła”. Kraj i samą siebie pogrążyła energetyka, która nie mogła pokryć swoich rosnących kosztów i zamiast rozwiązywać problemy, tylko je pudrowała. 

Rada UE i Komisja uważają, że dezinformacja, potoczne „fake news”, to fałszywa, niedokładna lub wprowadzająca w błąd informacja, stworzona, zaprezentowana i rozpowszechniana dla zysku lub rozmyślnego spowodowania szkody publicznej. Ostrzegają, że może ona służyć manipulowaniu np. polityką klimatyczną, wpływać na bezpieczeństwo i finanse, ochronę środowiska i  zdrowia, osłabiać  zaufanie do nauki, stanowić narzędzie do manipulowania procesami wyborczymi.

Od dawna w Polsce i jeszcze nigdy w polskiej energetyce nie było takiego nasilenia populizmu wspieranego fake-newsami, jak to miało miejsce 28 grudnia 2018 r. To co się stało w parlamencie w czasie sławetnych (przejdą do historii) piątkowych debat w sprawie ustawy o cenach energii i w trakcie głosowań nad jej przyjęciem, to wygrana polityki nad prawem i odpowiedzialnością.  

W następstwie polityka energetyczna i energetyka, rozumiana jako przewidywalny rynek, z końcem br. przestały istnieć, stały się wyłącznie oszukańczą polityką. To co się stało, to jednocześnie synonim upadku tradycyjnie rozumianego państwa („państwowcy” utożsamiali je kiedyś z odpowiedzialnym i mówiącym prawdę rządem), które przestało dbać o interesy tych obywateli, którzy mają plany życia po 2019 roku i tych którzy mają swoje dzieci i z troską myślą o ich przyszłości.

To też jest klęska opozycji, która uczestnicząc w populistycznym spektaklu, głosowała niemal jednomyślnie za pustym hasłem „ceny energii nie wzrosną”. Poza nielicznymi wyjątkami, bez sprawdzenia wyliczeń, poparła szkodliwą dla Polski propozycję Ministerstwa Energii i nie wykazała się zdolnością do sformułowania jakiejkolwiek szerzej alternatywy.

Wiadomo, że trudno i rządowi i opozycji walczy się z piętrową dezinformacją w czystej postaci (opartej na jednoczesnym, zamąconym powiązaniu względów gospodarczych, technologicznych, społecznych, politycznych i ideologicznych). Ale jeżeli zarówno rząd i opozycja wiedzą, że zamiast w królewskie szachy kluczowy gracz (cały resort energii) gra w „podwórkowego dupniaka”, to powinni tego gracza najpierw wyeliminować „politycznie” (taki „partyzant” jest bowiem groźny dla obu stron), a potem radzić w ważnych dla Polaków sprawach społecznych i technologicznych.  

Były dwa etapy dramatu, z których pierwszy to rządowy projekt ustawy z 21 grudnia o podatku akcyzowym oraz innych ustaw,  mający zapobiec podwyżkom cen energii elektrycznej. Była to propozycja niechlujnie napisana, ale do poprawienia i do przedyskutowania. Była okazją do dokonania solidnej diagnozy, uzyskania szerszego konsensusu w systemowym rozwiązaniu problemu. Zyskałby na tym także rząd. Wcześniej  autor zdążył się odnieść tylko do pierwotnej propozycji rządu.  

REKLAMA

Jest faktem, że propozycja ta nie pozwalała zrealizować fasadowej obietnicy, że „cena energii nie wzrośnie”, ale pozwalała ten wzrost dla niektórych odbiorców ograniczyć bez większych szkód. Natomiast skomplikowana autopoprawka przedłożona na dobę przed kluczowymi głosowaniami uniemożliwiła merytoryczną dyskusję i pogrążyła w kłopotach opozycję, ale też rząd.

Co ostatecznie się stało w efekcie bezmyślnych głosowań nad słabymi lub niedobrymi propozycjami:

  1. Zmniejszenie stawki podatku akcyzowego na energię elektryczną z 20 do 5 zł/MWh, co ma kosztować budżet państwa 1,85 mld zł (źródło pokrycia tej wyrwy w budżecie państwa podano tylko dla 2019 roku; w kolejnych latach trzeba będzie zapewne wymyślić  inne podatki lub mechanizm przestanie działać)
  2. Zmniejszenie stawki opłaty przejściowej na rachunkach za prąd o 91-96 proc. (w zależności od grupy taryfowej), co ma kosztować wytwórców energii z węgla 2,24 mld zł (są wątpliwość co do precyzji tych szacunków) 
  3. Utworzenie, celem zamrożenia cen energii i kosztów dystrybucji z 2018 roku, Funduszu Wypłaty Różnicy Cen o niejasnych źródłach przychodów (nie ma na to żadnego dowodu np. w ustawie budżetowej, a jedyne wskazane w uzasadnieniu  źródło – sprzedaż zaoszczędzonych upewnień do emisji), ma służyć pozyskaniu 4 mld zł na rekompensaty dla spółek energetycznych działających w obszarze obrotu i dystrybucji energii produkowanej z węgla (tej informacji nie ma w OSR)
  4. Utworzenie Krajowego Systemu Zielonych inwestycji, który też rzekomo ma być zasilony kwotą 1 mld zł  (ale tu przynajmniej wskazane źródła przychodów – sprzedaż niewykorzystanych uprawnień do emisji CO2 wskazują, że jest to propozycją zgodna z prawem UE)

W ten sposób „lekką ręką” już w br. ku uciesze bawiącego się sylwestrowo suwerena – bal obowiązkowo sponsorowany przez PGE z rachunków za prąd, co było widać w TVP – ma zostać spalone 9,09 mld zł, bez trwałego efektu, a przynajmniej 8,09 mld zł – o ile kwota w p. 4 nie pójdzie np. na wskazaną w ustawie kogenerację na węglu, która jeszcze bardziej podniosłaby koszty i ceny energii.

Warto też zauważyć, że w pkt 4 wśród celów interwencji nie wymieniono energetyki prosumenckiej – „szybkich” inwestycji, które już w 2019 mogłyby niektórym konsumentom energii przynieść ulgę i dać perspektywę braku wzrostu kosztów w 2020 roku, gdy za efekty uchwalonej regulacji trzeba będzie podwójnie zapłacić, a kolejnych 4 mld w kasie państwa po szaleństwach przedwyborczych może już nie być.  

Efekty działań wymienione w pkt 3 i 4 są także w 2019 roku wysoce iluzoryczne i zależą od zgody Komisji Europejskiej (pomoc publiczna) i rozporządzeń wykonawczych, a te zależą od zasobności kasy publicznej, mądrości i presji politycznej. Konkretnie można wyliczyć efekty kosztownych interwencji ujętych w pkt 1 i 2. One faktycznie obniżają rachunek za prąd, ale bez pkt 3 nie dałyby zakładanego „dętego” efektu „braku podwyżek” (efekt sformułowany sztucznie). Polacy nie są jeszcze tak ogłupieni fake-newsami, aby pewnego uzasadnionego i koniecznego wzrostu nie zaakceptować (?).

Wszystko zależy od faktycznych kosztów energii i taryf i ich zatwierdzenia przez regulatora (URE). Dotychczas koncerny za realny (i umiarkowany) w przypadku gospodarstw domowych (różniących się poziomem zużycia energii) uznawały 30-procentowy wzrost cen w 2019 roku.

Pomimo wprowadzenia ww. mechanizmów osłonowych (1 i 2), najmniejszy wzrost netto kosztów energii elektrycznej wystąpiłby w gospodarstwach o najmniejszym zużyciu energii poniżej 500 kWh/rok – 24 zł/rok, ale tego typu gospodarstwa to tylko 1 proc. wszystkich gospodarstw domowych (i pomijalny udział zużycia energii w Polsce).

Warto zauważyć, że według GUS już w 2015 roku średnie roczne zużycie energii w gospodarstwie domowym sięgały 2,2 MWh kWh w mieście i przekroczyły 2,5 MWh na wsi, a 20 proc. wszystkich gospodarstw zużywało więcej niż 2,5 MWh/rok. Przy zużyciu energii 2,5 MWh/rok, wzrost netto (po zadziałaniu mechanizmów osłonowych) kosztów energii  wyniósłby 125 zł/rok, a przy zużyciu 5 MWh/rok (ponad 3 proc. wszystkich gospodarstw, w tym głównie  towarowych gospodarstw rolnych) – 201 zł/rok. 

Wszystko zatem zależy od zmienionego, ale (w tym zakresie) niesprecyzowanego w ustawie procesu zatwierdzania taryf i pojemności kasy państwowej.

Dalszy fragment wpisu na blogu „Odnawialny”

Grzegorz Wiśniewski