Produkcja zielonej energii w Niemczech o 1000 proc. w górę

Produkcja zielonej energii w Niemczech o 1000 proc. w górę
Belectric press

Od 1990 roku wytwarzanie ekologicznej energii elektrycznej w Niemczech wzrosło o 1000 proc., a eksport prądu osiągnął właśnie kolejny rekord wynika ze wstępnych danych za 2017 rok, przeanalizowanych przez portal WysokieNapiecie.pl. Niemcy są jednak dalecy od samozadowolenia, bo rekordowe wyniki przykrywa cień porażki, do jakiej musiała przyznać się kanclerz Merkel.

W momencie zjednoczenia u naszych zachodnich sąsiadów królowały trzy źródła energii elektrycznej – węgiel brunatny (z 31 proc. udziałem), węgiel kamienny (26 proc.) i atom (28 proc.). Energetyka odnawialna (wówczas niemal wyłącznie elektrownie wodne) dostarczała Niemcom 20 TWh, czyli niespełna 4 proc. całej produkcji prądu.

„Zielone” elektrownie wypierają węgiel i atom

REKLAMA

Po 27 latach (a zwłaszcza ostatnich 10 latach niezwykle szybkiej transformacji) sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Produkcja „zielonego” prądu w Niemczech w 2017 roku wyniosła niemal 217 TWh, z czego prawie połowę (105 TWh) dostarczyły farmy wiatrowe, 46 TWh spalanie biomasy, 40 TWh panele słoneczne, 7 TWh spalanie biogazu i tylko produkcja w elektrowniach wodnych pozostała na niezmienionym poziomie – wynika z danych niemieckiej organizacji AGEB, zrzeszającej instytuty badawcze i organizacje przemysłowe. 

To oznacza, że w ubiegłym roku co trzecia kilowatogodzina wyprodukowana w Niemczech pochodziła już ze źródeł odnawialnych. Dla porównania ubiegłoroczna produkcja energii elektrycznej w Polsce według danych PSE wyniosła niespełna 166 TWh, z czego blisko 80 proc. pochodziło z węgla kamiennego i brunatnego, ok. 6 proc. z gazu, a kilkanaście procent ze źródeł odnawialnych.

W latach 1990-2017 o połowę spadła natomiast produkcja prądu w niemieckich elektrowniach atomowych (do 76 TWh). Z węgla kamiennego zmniejszyła się o jedną trzecią (do 94 TWh), a z węgla brunatnego o 13 proc. (do 148 TWh). Wzrosłą natomiast (o 140 proc., do 86 TWh) produkcja prądu w elektrowniach opalanych gazem ziemnym, które są w stanie szybko reagować na wahania generacji wiatrowej i słonecznej.

REKLAMA

Niemcy produkują tak dużo „zielonej” energii, że przez większość godzin w roku mają najniższą hurtową cenę energii elektrycznej w Europie i są jej ogromnym eksporterem. Według wstępnych danych AGEB w 2017 roku sprzedali za granicę 54 TWh prądu – najwięcej w historii. Blisko połowę z tego do Austrii (m.in. przesyłając prąd przez polskie i czeskie sieci tranzytem).

Zdarzają się dni, gdy już nawet import nie pomaga, ceny prądu są ujemne, a elektrownie atomowe, co do zasady pracujące „pod sznurek”, muszą zmniejszać generację nawet o połowę, jak miało to miejsce chociażby 28 stycznia tego roku.

Merkel przyznaje się do porażki

I chociaż produkcja „zielonego” prądu wypiera kilowatogodziny z węgla i atomu szybciej, niż zakłada strategia rządu, a w 2017 roku więcej niż jedna piąta „zielonego” prądu wytwarzanego w całej Unii Europejskiej pochodziła z Niemiec, to rząd Angeli Merkel musiał przyznać się do istotnej porażki.

W projekcie umowy koalicyjnej CDU/CSU z SPD, który wyciekł do mediów, zrezygnowano ze sztywnego określenia poziomu redukcji emisji dwutlenku węgla do 2020 roku na poziomie 40 proc. I nie jest to efekt koalicyjnych targów, a po prostu przyznania się rządu, że ten cel jest już nierealny, więc nie ma sensu wpisywać go do dokumentu. Zgodnie z ubiegłorocznym rządowym raportem (także ujawnionym nieoficjalnie), do końca dekady Niemcy osiągną nieco powyżej 30 proc. redukcji CO2 względem 1990 roku.

Czy wzrośnie determinacja wielkiej koalicji oraz czym Niemcy zajmą się w najbliższych latach? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl.

Bartłomiej Derski, WysokieNapiecie.pl