Stracony rok dla energetyki odnawialnej w Polsce?

Stracony rok dla energetyki odnawialnej w Polsce?
Fot. Mark Kao, flickr cc

Zamieszanie z aukcjami skutkujące brakiem zamówienia przez rząd znaczących wolumenów zielonej energii, stagnacja w inwestycjach skutkująca przyłączaniem zaledwie pojedynczych megawatów w energetyce odnawialnej czy nadal brak konkretnych wdrożeń w obszarze klastrów energii, a do tego dobicie producentów energii odnawialnej działających w systemie zielonych certyfikatów. Rok 2017 z pewnością nie przybliżył naszego kraju do zrealizowania obietnicy, którą złożył polski rząd na forum Unii Europejskiej i która zakłada osiągniecie 15-procentowego udziału zielonej energii w krajowym miksie energetycznym w roku 2020.

Rok 2017 na polskim rynku OZE rozpoczął się pod znakiem zamieszania powstałego po przeprowadzonych z problemami, pierwszych aukcjach, które w dniu 30 grudnia 2016 r. zrealizował Urząd Regulacji Energetyki.

Na skutek problemów z dostępem do internetowej platformy aukcyjnej wielu inwestorów nie mogło zarejestrować swojej oferty. Mimo to URE uznał aukcje za ważne – producenci, którzy zyskali możliwość przejścia z systemu zielonych certyfikatów do systemu aukcyjnego i którzy z tej możliwości skorzystali, już sprzedają energię na nowych zasadach, a pierwsze nowe inwestycje – w farmy fotowoltaiczne o mocy do 1 MW – które były następstwem grudniowej aukcji, już produkują energię.

REKLAMA

W połowie 2017 r. URE przeprowadził jeszcze – tym razem już bez problemów – dwie kolejne aukcje, w tym jedną migracyjną i jedną dla nowych instalacji o mocy do 1 MW. Kolejne aukcje, ogłoszone przez URE na przełom września i października, nie doszły jednak do skutku. Po przeprowadzeniu pierwszej rząd przyjął regulację w praktyce uniemożliwiającą zakup energii na podstawie ofert złożonych w tych aukcjach – unieważniając swoje wcześniejsze rozporządzenie z marca 2017 r., na podstawie którego URE te aukcje ogłosił.

System aukcyjny to mechanizm, który może napędzić inwestycje w energetyce odnawialnej, dodatkowo generując korzyść w postaci coraz niższych cen za zieloną energię.

Inwestorzy i banki uzyskują w tym systemie stabilną perspektywę, zapewniającą sprzedaż energii w długim okresie – w Polsce na 15 lat – po stałej, z góry znanej cenie.

Państwo i odbiorcy energii mogą natomiast liczyć, że dzięki aukcjom będą spadać koszty zakupu zielonej energii. Taki efekt potwierdziły aukcje w wielu krajach – najbliżej nas w Niemczech, gdzie w tym roku ceny energii oferowane przez deweloperów farm wiatrowych spadły do około 40 euro/MWh, a deweloperzy farm fotowoltaicznych zaoferowali ceny tylko o około 10 euro wyższe.

Jednak, aby ten mechanizm zadziałał i pomógł inwestorom, konieczne jest stabilne prawo i znany wcześniej harmonogram aukcji, pod które można przygotować projekty. Ponadto, czym stabilniejsze są warunki funkcjonowania branży źródeł odnawialnych, tym lepsze warunki finansowania mogą zapewnić banki, a to kluczowy czynnik jeśli chodzi o zbijanie CAPEX-u w OZE.

Polska rzeczywistość wygląda jednak inaczej, a mimo wielu lat prac nad krajowym systemem wsparcia dla OZE, inwestorzy nadal nie mają stabilnego prawa i nie wiedzą, czego spodziewać się ze strony instytucji państwa w przyszłości – nawet tej najbliżej – w roku 2018.

Powodem zablokowania kolejnych aukcji, zaplanowanych na przełom września i października 2017 r., były nieprecyzyjne zasady udzielania pomocy publicznej w systemie aukcyjnym, które wprowadziła nie poprzednia ekipa rządząca, ale już aktualny rząd.

Pierwsza nowelizacja ustawy o OZE z grudnia 2015 r., którą wdrożyły obecne władze, była tłumaczona koniecznością doprecyzowania mechanizmów nowego systemu wsparcia dla producentów zielonej energii, który ustawa miała wdrożyć pierwotnie z początkiem 2016 r.

„Właściwy” system wsparcia aktualny rząd wdrożył kolejną nowelizacją z połowy 2016 r. Teraz okazuje się, że i ten system trzeba poprawić, ponieważ w wadliwy sposób określono w nim zasady łączenia pomocy inwestycyjnej i operacyjnej w systemie aukcyjnym. Mimo to pierwsze aukcje z końca 2016 r. i połowy 2017 r. pozostają ważne, co potwierdziła ostatnio Bruksela.

Nie wiemy jednak, kiedy możemy spodziewać się kolejnych aukcji. Najpierw rząd musi przeforsować nowelizację ustawy o OZE z nowymi zasadami łączenia pomocy publicznej w systemie aukcyjnym. Ostatnio na wprowadzenie zmian zielone światło dała Komisja Europejska. Na koniec 2017 r. rządowego projektu nowelizacji ustawy OZE w Sejmie jednak nadal nie ma, co odsuwa w czasie możliwość wdrożenia kolejnych aukcji.

Inwestycje niemal tylko w energetyce prosumenckiej

Na pewno po przyjęciu nowelizacji ustawy o OZE z połowy 2016 r. i wdrożeniu systemu opustów segment prosumencki zyskał stabilniejszą perspektywę, której brakowało mu wcześniej. Sama stabilność nowych regulacji w systemie opustów – abstrahując od tego, czy są dobre czy złe – wpływa na rynek pozytywnie.

W 2016 roku w Polsce powstało kilkanaście tysięcy mikroinstalacji – w tym spora część przygotowana z myślą o systemie taryf gwarantowanych, których wprowadzenie aktualne władze zablokowały pod koniec 2015 r. W tym roku wynik jeśli chodzi o inwestycje prosumenckie może być podobny.

Czy to dużo i czy Ministerstwo Energii realizuje przyjęte cele? Trudno powiedzieć, ponieważ w czasie procedowania nowych regulacji w 2016 r. takich celów w zakresie mikroinstalacji Ministerstwo nie przedstawiło. Wiceminister energii Andrzej Piotrowski wskazał wówczas, w udzielonym w połowie 2016 r. wywiadzie, na oczekiwany poziom  50-100 tys. mikroinstalacji rocznie. Chociaż do takiego poziomu inwestycji na razie jest daleko, to Ministerstwo Energii wydaje się zadowolone i zapewnia, że system opustów wspiera rozwój energetyki prosumenckiej.

W przyszłym roku liczby dotyczące nowych mikroinstalacji mogą być co prawda dużo lepsze, ale nie za sprawą działań rządu, ale unijnych pieniędzy i rozpoczęcia montażu tysięcy mikroinstalacji, które mają powstać dzięki przeprowadzonym w tym roku konkursom w regionalnych programach operacyjnych poszczególnych województw.

Ważne, aby gminy, które nadzorują programy instalacji realizowane za unijne pieniądze, wyciągnęły wnioski z poprzednich konkursów i inwestycji w OZE realizowanych za środki z UE, a instalatorzy zadbali o jakość wykonanych instalacji i świadomość ich użytkowników. Wcześniej za unijne pieniądze powstało wiele instalacji, które dzisiaj po prostu nie działają, w ten sposób nie zachęcając nikogo do podobnych inwestycji.

Trudno się natomiast spodziewać znaczącej zachęty inwestycyjnej – takiej jak choćby wprowadzony przez poprzednie władze i zablokowany przez obecne program Prosument. Obecne władze NFOŚiGW nie wdrożyły dotąd skutecznie ogólnopolskiego programu wsparcia inwestycji w domowe instalacje OZE.

Póki co oficjalnie uruchomiona w ostatnich dniach, chyba najciekawsza inwestycja na polskim rynku OZE, którą zrealizowano w tym roku – wrocławska rozproszona elektrownia słoneczna zlokalizowana na dachach kilkudziesięciu bloków mieszkalnych – została zrealizowana jeszcze za pieniądze z programu Prosument, a decydującą inspiracją nie były tutaj wdrożone przez rząd rozwiązania dotyczące opustów czy choćby klastrów energii.

Klastry energii na razie tylko na papierze

Klastry to najważniejszy projekt Ministerstwa Energii w obszarze OZE – funkcjonujący jednak nadal – mimo dwóch lat rządów obecnej ekipy – tylko w sferze deklaracji i podpisywanych porozumień o współpracy.

Termin klastrów został wprowadzony przez Ministerstwo Energii do ustawy o OZE w połowie 2016 r.

REKLAMA

Promowanie przez rząd tej idei z pewnością pozytywnie wpłynęło na wzrost zainteresowania energetyką rozproszoną wśród firm i samorządów, skutkując podpisaniem porozumień klastrowych, a w wielu przypadkach zaszczepieniem innowacyjnego sposobu myślenia o energetyce. Jednak trudno znaleźć następstwa podpisywanych porozumień i toczonych dyskusji w postaci konkretnych inwestycji budujących lokalne systemy energetyczne.

Pewne inwestycje mogą być następstwem unijnych pieniędzy, z których rząd wydzielił sporą część dla inwestycji mających powstać w ramach klastrów. Trudno jednak znaleźć konkretny i dający się powielić model biznesowy, który jasno pokazałby zasady współpracy przedsiębiorców produkujących energię z lokalnymi odbiorcami, samorządami czy operatorami systemów dystrybucyjnych.

Ostatnio nic nie słychać o nowej ustawie, która ma doprecyzować zasady funkcjonowania klastrów i przyczynić się do wypracowania modelu biznesowego, który przełożyłby się na realne inwestycje w ramach takich projektów.

Mimo, że trudno znaleźć zrealizowane bądź nawet już będące w trakcie realizacji inwestycje, które byłyby następstwem regulacji klastrowych, Ministerstwo Energii często chwali się „sukcesem” klastrów w kraju i w Brukseli, gdzie – jak zapewnia ME – idea klastrów spotyka się z dużym zainteresowaniem i uznaniem.

Jak wygląda ten sukces? Kilkadziesiąt podpisanych porozumień o utworzeniu klastrów cieszy, ale idea klastrów pozostaje nadal tylko ideą. 

Lex Energa, czyli prawo od koncernów energetycznych i dla koncernów energetycznych

Rynek OZE nie doczekał się w 2017 r. wcześniej zapowiadanych przez Ministerstwo Energii nowych regulacji poprawiających system aukcyjny, wspierających rynek energetyki rozproszonej – w tym nowych rozwiązań dla klastrów, a także dla energetyk prosumenckiej takich jak rozszerzenie systemu opustów na firmy.

Rynek OZE doczekał się natomiast niesygnalizowanej, przeforsowanej w błyskawicznym tempie przez PiS nowelizacji ustawy o OZE, która w praktyce uniemożliwia powrót cen zielonych certyfikatów do poziomów zapewniających rentowność inwestycji zrealizowanych w „starym” systemie wsparcia.

W tym roku cena zielonych certyfikatów w notowaniach spotowych, w których certyfikaty sprzedają zwłaszcza mniejsi producenci energii z OZE, spadła do rekordowo niskich poziomów, osiągając wartość nawet 10-krotnie niższą niż notowana jeszcze kilka lat temu.

Zaraz po przyjęciu tej ustawy zasługami w jej przyjęciu pochwalił się w przygotowanym z tej okazji, PR-owym materiale prezes Energi Daniel Obajtek. – Dlaczego udało mi się to przeprowadzić? Dzięki ciężkiej pracy. Dałem słowo, że będę jak najlepiej zarządzał grupą Energa i to czynię  zapewnił.

– Wskutek wejścia w życie ustawy z dnia 20 lipca 2017 r. o zmianie ustawy o odnawialnych źródłach energii oraz w związku z podjęciem działań opisanych w niniejszym raporcie bieżącym, pozytywny wpływ na w pozostałym okresie obowiązywania umów jest szacowany na ok. 2,1 mld zł – napisała po przyjęciu ustawy Energa.

O tyle mniejsze mogą być wpływy producentów zielonej energii, którzy posiadali zawarte z Energą długoterminowe umowy, a którzy teraz muszą poszukać popytu na zielone certyfikaty i sprzedać je zapewne po dużo niższej cenie. Kwestią otwartą pozostaje rezultat sądowych batalii o ewentualne odszkodowania.

Symbolem legislacyjnego chaosu, który zgotował branży OZE ustawodawca, jest kwestia podatku od nieruchomości od wiatraków po przyjęciu w 2016 r. ustawy wiatrakowej. W tym roku nie do końca było jasne, jak liczyć ten podatek w nowych realiach, a odpowiedzialności za interpretację stanu prawnego w tym zakresie nie chciało wziąć na siebie żadne ministerstwo.

Mimo, że mija półtora roku od wprowadzenia ustawy wiatrakowej, nadal nie jest pewne, jaką wartość podatku przyjąć – mimo to nowa, wyższa stawka ustalona przez samorządy uderza w wielu operatorów farm wiatrowych, którzy i tak mają już spore kłopoty przez niskie ceny certyfikatów.

Ministerstwo Energii zasygnalizowało co prawda wyjaśnienie tej kwestii i powrót do poprzedniego stanu prawnego – jednak na razie sprawa przywrócenia niższego podatku pozostaje otwarta i nie wiadomo, kiedy się rozstrzygnie.

Same państwowe koncerny energetyczne, które mocno inwestowały wcześniej w energetykę wiatrową, teraz nie przejawiają prawie żadnej aktywności, która przełożyłaby się na nowe moce wytwórcze w OZE, które oddano by do użytku w 2017 r.

Wyjątkiem jest Enea, której moce wytwórcze w OZE w 2017 r. powiększyły się, ale nie dzięki własnej inwestycji green field, ale dzięki przejęciu od francuskiego Engie elektrowni w Połańcu i wybudowanego tam przez Francuzów ogromnego bloku biomasowego.

Wobec funkcjonującej od końca 2015 r. oficjalnej narracji wiatraki stały się w sferze instytucji państwowych i państwowych firm tematem tabu, a nasze koncerny energetyczne w ogóle przestały inwestować w odnawialne źródła energii – mimo, że to na nich w dużej mierze powinna spocząć odpowiedzialność za zrealizowanie polskiego celu OZE na rok 2020.

Niewyraźny rok 2018

W końcu roku 2017 nie widać przesłanek, aby sytuacja producentów energii działających w systemie zielonych certyfikatów mogła się poprawić. Trudno oczekiwać szybkiego spadku nadpodaży zielonych certyfikatów, co przełożyłoby się na wzrost ich cen i poprawę sytuacji producentów energii odnawialnej działających w „starym” systemie wsparcia. Nawet jeśli ceny certyfikatów zaczęłyby rosnąć, ten wzrost przyhamują rozwiązania w zakresie opłaty zastępczej wprowadzone w ramach Lex Energa.

Na razie powodów do optymizmu nie mają także przedsiębiorcy planujący inwestycje w nowym systemie wsparcia. Rząd co prawda sygnalizuje przeprowadzenie w 2018 r. dużych aukcji dla OZE, ale w tym przypadku same deklaracje to mało – zwłaszcza, że wielu złożonych wcześniej rząd nie spełnił – jak choćby składanych rok temu przez ministra Tchórzewskiego obietnic o dużych aukcjach, które miały się odbyć w roku 2017.

Jedno jest pewne. Jesteśmy coraz bliżej roku 2020 i coraz dalej od zrealizowania 15-procentowego celu udziału zielonej energii w krajowym miksie energetycznym, do którego wykonania zobowiązał się polski rząd.

Pozostaje tylko liczyć, że inwestorzy, którzy już wygrali dwie pierwsze „pilotażowe” aukcje, z powodzeniem doprowadzą swoje projekty do końca i skorzystają z zalet systemu aukcyjnego. Ponadto branża OZE musi liczyć na szybką nowelizację ustawy o OZE i wdrożenie kolejnych aukcji, a także nowych, korzystnych regulacji dla producentów zielonej energii, które wcześniej zapowiadało Ministerstwo Energii, a na temat których ME ostatnio milczy. 

red. gramwzielone.pl