B. Wiszniewska, PIGEOR: bez szansy na rentowność w zielonych certyfikatach

B. Wiszniewska, PIGEOR: bez szansy na rentowność w zielonych certyfikatach
Beata Wiszniewska, dyrektor generalny Polskiej Izby Gospodarczej Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej

W ubiegłym tygodniu Sejm w ekspresowym tempie przyjął nowelizację ustawy o OZE gruntownie zmieniającą warunki funkcjonowania producentów energii odnawialnej, którzy działają w systemie zielonych certyfikatów. O możliwych konsekwencjach przyjętych regulacji mówi w wywiadzie dla Gramwzielone.pl Beata Wiszniewska, dyrektor generalny Polskiej Izby Gospodarczej Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej.

Sejm w ekspresowym tempie przyjął nowelizację ustawy o OZE zmieniającą sposób ustalania opłaty zastępczej. Branża OZE zgłasza zastrzeżenia nie tylko co do zapisów tej nowelizacji, ale i sposobu jej procedowania.

Beata Wiszniewska, PIGEOR: – Wprowadzanie zasadniczych zmian do systemu wsparcia, w którym funkcjonują instalacje OZE o mocy ponad 5,8 GW, poprzez złożenie projektu poselskiego bez przepisów przejściowych ani oceny skutków regulacji, bez uzgodnień międzyresortowych i bez konsultacji społecznych, musi budzić wątpliwości. Jeśli do tego dodamy przeprowadzenie projektu przez procedury sejmowe w ciągu tygodnia, bez udziału strony społecznej i agencji rządowych, takich jak Urząd Regulacji Energetyki, to taka procedura budzi zastrzeżenia.

REKLAMA

Trudno bowiem w takiej gorączce uniknąć błędów legislacyjnych, które spowodują co najmniej wątpliwości interpretacyjne, prawdopodobnie spory prawne i konieczność ponownej, szybkiej nowelizacji. Abstrahując od przedmiotu legislacji, dla przedsiębiorców, od których wymaga się precyzyjnego realizowania zapisów prawa, jest to zła wiadomość.

Czy w ogóle bardziej pogłębiona dyskusja mogłaby zmienić finalny kształt przyjętej w czwartek nowelizacji?

– Pogłębiona dyskusja z pewnością by doprowadziła przynajmniej do zrozumienia przyczyn i skutków wprowadzanych przepisów. Mam silne wrażenie, że nie wszyscy posłowe, którzy głosowali w tej sprawie, mieli szansę na zapoznanie się z rzeczywistą, skomplikowaną przecież sytuacją związaną z kryzysem systemu zielonych certyfikatów. Dyskusja umożliwiłaby im co najmniej świadome podejmowanie decyzji, a w efekcie także przyjęcie odpowiedzialności za ich skutki.

Ministerstwo Energii zapewnia, że przyjęte przepisy mogą pomóc producentom energii funkcjonującym w systemie zielonych certyfikatów. Czy podziela Pani tą opinię i jakie ewentualne skutki dla branży OZE może dać wdrożenie tych przepisów?

– Ministerstwo Energii nie pokazało żadnych analiz, które by wskazywały na takie skutki nowelizacji, nie ma ich także w szczątkowej ocenie skutków regulacji dołączonej do projektu nowelizacji. Wiemy, że cena zielonych certyfikatów nie będzie mogła rosnąć więcej niż 25 proc. rocznie, zatem nie można oczekiwać znaczącego wzrostu dochodów producentów energii z OZE w kolejnych latach. Nie pomoże nawet zwiększenie obowiązku umarzania, na które Ministerstwo Energii ma podobno się zdecydować.

Przypomnę, że mówimy o elektrowniach, które już funkcjonują, a były planowane i realizowane w czasie, kiedy cena zielonych certyfikatów była na wysokości 200-250 zł/MWh, a obecna cena jest o 90 proc. niższa, co nie wystarcza na pokrycie kosztów operacyjnych nawet najtańszych źródeł, jakimi są elektrownie wiatrowe.

W ostatnich latach wielu sprzedawców zobowiązanych realizowało obowiązek OZE płacąc opłatę zastępczą nawet, gdy była ona dużo droższa od zielonych certyfikatów. Teraz różnica między wartością opłaty i certyfikatów znacznie się zmniejszy. ME zapewnia, że spadek wartości opłaty zastępczej nie skłoni jednak sprzedawców zobowiązanych do regulowania obowiązku OZE za pomocą opłaty zastępczej i będą oni wybierać opcję zakupu certyfikatów nie tylko ze względu na ich niższą cenę, ale również ze względu na korzyści z ulgi w podatku akcyzowym.

– Według danych Urzędu Regulacji Energetyki, w latach 2005- 2014 opłata zastępcza została wniesiona za 8,6 TWh energii, a w latach 2007-2010 stanowiła powyżej 20 proc. ilości umorzonych świadectw pochodzenia, pomimo dostępności tańszych świadectw pochodzenia i kwestia akcyzy nie miała tu żadnego znaczenia.

Można śmiało stwierdzić, że wnoszenie opłaty zastępczej przyczyniło się w znacznym stopniu do nadpodaży zielonych certyfikatów, której obecny ekwiwalent wynosi ponad 20 TWh. W ostatnich latach, ze względu na niską cenę zielonych certyfikatów, sprzedawcy nie korzystali już w tak dużym stopniu z alternatywy wnoszenia opłaty zastępczej.

Jeśli wysokość opłaty zastępczej zasadniczo spadnie, nie będzie ona miała znaczenia jako czynnik zwiększania popytu na świadectwa pochodzenia i sprzedawcy zobowiązani stracą motywację do ich zakupu. Będą mogli równie dobrze wnosić opłatę zastępczą, tak jak to robili poprzednio.

Pozwolę sobie tutaj na dygresję. Często słyszymy od przedstawicieli Ministerstwa Energii, że nadpodaż zielonych certyfikatów i idąca za tym ich dramatycznie niska cena jest spowodowana niekontrolowanym rozwojem elektrowni wiatrowych, których w stosunku do planu zawartego w Krajowym Planie Działania z 2010 r. jest o 1,2 GW mocy więcej, czyli nieco ponad 20 proc. Natomiast nikt nie wspomina, że w tym okresie dynamicznie rozwinęła się produkcja energii z biomasy stałej – w tym przede wszystkim w procesie współspalania – która przekroczyła o 57 proc. zakładany wolumen i wyniosła 22 TWh w okresie od 2005 roku.

To jest naszym zdaniem główna przyczyna destabilizacji systemu w stosunku do planu z 2010 r. Przypomnę jeszcze, że energetyka wiatrowa wymagała inwestycji w nowe moce produkcyjne, za około 6-8 mln zł/MW, podczas gdy współspalanie nie wymagało praktycznie żadnych poważniejszych nakładów i nie wykreowało nowych mocy.

Jakie mechanizmy determinujące wysokość przychodów ze sprzedaży zielonych certyfikatów zawierano zazwyczaj w umowach długoterminowych i jakie mogą być konsekwencje spadku wartości opłaty zastępczej na wynikające z tych umów przychody ze sprzedaży certyfikatów?

REKLAMA

– Oczywiście koncerny już od dawna podejmują próby wypowiadania umów długoterminowych i nowe prawo im to ułatwi, ponieważ większość tych umów gwarantowała stałą cenę dla producentów zielonej energii, stanowiącą procent opłaty zastępczej.

Warto zaznaczyć, że były to umowy korzystne dla koncernów, umożliwiając im zakup zielonych certyfikatów po cenie o kilkadziesiąt procent niższej od giełdowej, a także dla producentów, dając gwarancję stałego przychodu w całym okresie wsparcia. Byłoby tak dalej, gdyby rządy wypełniały swoją rolę regulatora systemu wsparcia i nie dopuściły do ogromnej nadwyżki świadectw pochodzenia w systemie i drastycznego spadku ich cen.

Ważna tutaj jest rola banków, dla których umowy długoterminowe stanowiły wymóg i gwarancję dla udzielanych kredytów na realizację inwestycji. Wszystkie strony zakładały, że zostaną wypełnione deklaracje rządowe o stabilnych warunkach wsparcia przedsiębiorców, angażujących prywatne środki w transformację polskiej energetyki, skądinąd na zaproszenie rządowe.

Nie widzę tutaj żadnej patologii, o której była mowa w Sejmie w czasie dyskusji nad poselskim projektem nowelizacji. Są to naturalne decyzje wszystkich stron, zakładające utrzymanie przez państwo deklarowanych warunków prowadzenia działalności.

Na rynku słychać, że coraz więcej wytwórców energii z OZE staje przed koniecznością renegocjowania umów kredytowych z bankami. Jaka Pani zdaniem jest skala tego zjawiska i czy przyjęta nowelizacja może mieć na nie jakiś wpływ?

– Nie znam żadnej firmy, która nie była zmuszona do renegocjowania umów kredytowych, chociaż przyznam, że nie wiem, jaka jest sytuacja spółek Skarbu Państwa, które przecież mają w swoim portfelu farmy wiatrowe o mocy około 1 GW. Po wprowadzeniu zwiększonego kilkukrotnie podatku od nieruchomości dla farm wiatrowych i po spadku cen zielonych certyfikatów, wszystkie firmy zostały do tego zmuszone. Teraz sytuacja się pogorszy, ponieważ koncerny będą miały dodatkowe argumenty do wypowiadania umów. Trzeba natomiast zauważyć, że jest to zasadnicza zmiana warunków prowadzenia działalności, która może przymusić przedsiębiorców do składania pozwów przeciwko Skarbowi Państwa.

Jednak w międzyczasie dojdzie najpewniej do upadłości przedsiębiorstw lub przejmowania elektrowni po tak zwanej „korzystnej cenie”, pewnie za 30-40 proc. wartości inwestycyjnej. Stracą na tym swój wkład przedsiębiorcy, których trudno będzie w przyszłości zachęcić do angażowania się w inwestycje w obszarach gospodarki regulowanych przez rząd, stracą także banki, które udzielały kredytów. Nie chcę tutaj spekulować, kto zyska.

Pojawiają się sygnały, że Ministerstwo Energii może zwiększyć obowiązek OZE na przyszły rok, o co od dawna apeluje branża i co powinno prowadzić do wzrostu popytu na zielone certyfikaty. Jaki wpływ na wzrost cen certyfikatów miałby wówczas przyjęty przez Sejm nowy sposób ustalania opłaty zastępczej?

– Jak już powiedziałam wcześniej, zwiększenie wysokości opłaty zastępczej o maksymalnie 25 proc. rocznie nie daje szansy na szybki wzrost cen zielonych certyfikatów do poziomu gwarantującego rentowność instalacji OZE, nawet przy znaczącym podwyższeniu obowiązku umarzania.

Przedsiębiorcy w dalszym ciągu będą zmuszeni do sprzedawania świadectw pochodzenia po niskiej cenie. Z tego względu PIGEOR apeluje o wprowadzenie minimalnej wartości jednostkowej opłaty zastępczej w wysokości 250 zł/MWh. Obowiązująca cena referencyjna odzwierciedlająca koszty realizacji i eksploatacji inwestycji dla obecnie budowanych elektrowni wiatrowych – ta technologia dominuje wśród istniejących instalacji – wynosi 350 zł/MWh. Po odjęciu ceny sprzedaży energii w wysokości 145 zł/MWh konieczny dodatkowy przychód elektrowni wiatrowej wynosi 205 zł za 1 MWh.

Trzeba zauważyć, że odzwierciedla to koszty obecnie realizowanych inwestycji, bowiem w latach poprzednich inwestycje były realizowane większym kosztem, ze względu na niższy poziom dojrzałości technologii oraz wyższy poziom ryzyka jej wdrażania – stąd propozycja 250 zł/MWh. Takie rozwiązanie wraz ze zwiększeniem poziomu obowiązku umarzania doprowadziłoby do stabilizacji systemu.

Czy obecne zamieszczanie ze „starym” systemem wsparcia dla OZE może mieć jakiś wpływ na inwestycje w nowym systemie aukcyjnym, niezależnym od mechanizmu zielonych certyfikatów?

– System aukcyjny wydaje się dawać gwarancje trudniejsze do złamania niż system zielonych certyfikatów, więc jest też atrakcyjniejszy dla przedsiębiorców, chociaż otrzymywane wsparcie jest obwarowane trudnymi do wypełnienia wymaganiami administracyjnymi i wysokimi karami finansowymi.  

Przedsiębiorcy widzą ponadto, że to energetyka odnawialna będzie dominowała w przyszłości i już teraz chcą budować swoją pozycję na przyszłym rynku. Jednak złe doświadczenia tych, którzy zainwestowali wcześniej, zbierają plon w postaci utraty zaufania do sektorów regulowanych. Większość firm, które znam, już zlikwidowała działy zajmujące się rozwojem i rozgląda się za innymi rynkami, na których panują bardziej stabilne warunki i nie ma takiej zależności od decyzji organów państwowych.

Konieczne jest podkreślenie w tym kontekście, że dla przedsiębiorców najważniejsza jest właśnie stabilność i przewidywalność warunków prowadzenia działalności gospodarczej, szczególnie w obszarach regulowanych przez państwo, takich jak energetyka. Tymczasem u nas brakuje polityki energetycznej państwa wskazującej dalszą perspektywę, ustawa o odnawialnych źródłach energii jest zasadniczo zmieniana kilka razy w ciągu roku, wprowadzane są przepisy retroaktywne, zmieniające zasady funkcjonowania już zrealizowanych instalacji. To najgorszy scenariusz, jaki przedsiębiorca może sobie wyobrazić.

Prywatnie jestem przekonana, że energetyka odnawialna znajdzie swoje poczesne miejsce w polskim miksie energetycznym, ale później niż powinna. Co gorsza polski przemysł nie będzie do tego przygotowany i będziemy zmuszeni, nawet w większym stopniu niż dzisiaj, do korzystania z technologii zagranicznych. Świat nam ucieka coraz szybciej i powinniśmy teraz przyjąć rozwój OZE jako główny priorytet w polityce energetycznej Polski.

red. gramwzielone.pl