K. Szydłowski, SMEW: fala bankructw właścicieli małych wiatraków możliwa na początku 2018 r.

K. Szydłowski, SMEW: fala bankructw właścicieli małych wiatraków możliwa na początku 2018 r.
Kamil Szydłowski, wiceprezes Stowarzyszenia Małej Energetyki Wiatrowej

Przy aktualnej cenie zielonych certyfikatów spora część przedsiębiorców dokłada do interesu kilka tysięcy złotych miesięcznie. Gdyby nie to, że każdy z nas zajmuje się również działalnością pozaenergetyczną prowadzi aptekę, biuro rachunkowe, mleczarnię czy gospodarstwo rolne  nikt nie byłby w stanie dotować wiatraka mówi w wywiadzie dla Gramwzielone.pl Kamil Szydłowski, wiceprezes Stowarzyszenia Małej Energetyki Wiatrowej.

Gramwzielone.pl: Jak duży jest w Polsce rynek producentów energii z małych projektów wiatrowych i jakimi aktywami dysponują?

Kamil Szydłowski, SMEW: – Na podstawie wstępnej analizy zebranych przez nas danych szacujemy, że rynek małych polskich producentów energii wiatrowej to około 850-900 podmiotów. To z kolei przekłada się na łączną moc około 2,1-2,4 GW, czyli 37-43 proc. ogólnej mocy w energetyce wiatrowej i miliardy zainwestowanego polskiego kapitału.

REKLAMA

Większość inwestycji nie przekracza mocy 1-2 MW, choć zdarzają się zarówno farmy poniżej, jak i powyżej tego progu. „Małą energetykę wiatrową” rozumiemy znacznie szerzej niż ustawa o OZE. Dla nas „mała” energetyka to ta, której właścicielem jest grupa przyjaciół, sąsiadów, a nie zachodnia korporacja, która tylko zainwestowała u nas swój kapitał.

W branży OZE od dłuższego czasu mówi się o ryzyku bankructwa właścicieli małych elektrowni wiatrowych. Na ile realne jest to ryzyko i jak w praktyce wygląda sytuacja inwestorów zrzeszonych w SMEW?

– Zbliżamy się do momentu, w którym bardziej niż o to „czy?” zastanawiamy się „kiedy?” zacznie dochodzić do masowych bankructw. Większość ze zrzeszonych w SMEW przedsiębiorców już dziś wyprzedaje swoje aktywa, zwalniając pracowników i wypowiadając umowy najmu biur lub poważnie rozważa sprzedaż inwestycji po znacząco zaniżonych kwotach bądź likwidację spółek.

Powiedzmy to wyraźnie – przy aktualnej cenie zielonych certyfikatów spora część przedsiębiorców dokłada do interesu kilka tysięcy złotych miesięcznie. Gdyby nie to, że każdy z nas zajmuje się również działalnością pozaenergetyczną – prowadzi aptekę, biuro rachunkowe, mleczarnię, gospodarstwo rolne itd. – nikt nie byłby w stanie dotować wiatraka.

Moim zdaniem, w związku ze zbliżającym się końcem gwarantowanej przez Prezesa URE ceny sprzedaży energii pierwsza fala bankructw zacznie się na początku roku 2018. Przedsiębiorcy tego nie wytrzymają. 

Od 2018 r. inwestorzy posiadający turbiny o mocy większej niż 0,5 MW zostaną pozbawieni dotychczasowych gwarancji sprzedaży energii. Branża nie jest gotowa do sprzedaży energii na rynku spot? 

– Art. 42 ustawy o OZE sprawi, że dotychczasowy system wsparcia stanie się historią. Mali przedsiębiorcy nie są gotowi do samodzielnej sprzedaży energii na rynku spot i wielokrotnie o tym przestrzegaliśmy. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której właściciel instalacji o mocy 600 kW czy nawet 1-2 MW będzie mógł w jakikolwiek sposób negocjować kontrakt ze spółką obrotu lub innym dużym odbiorcą energii. Zawsze będzie tym słabszym i w praktyce dostanie do podpisu gotową umowę. Zostanie postawiony pod ścianą – albo dostanie mało albo nie dostanie nic.

Jako Stowarzyszenie podejmujemy jednak działania, które mają uchronić inwestorów przed taką sytuacją. W grupie będziemy w stanie lepiej negocjować warunki sprzedaży energii

Jak do problemów, z którymi mają do czynienia inwestorzy w branży małych elektrowni wiatrowych, podchodzą banki, które finansowały takie inwestycje? Jakie scenariusze w kontekście niemożności spłaty kredytów mogą pojawić się w relacjach inwestorów z instytucjami finansowymi? 

– Warto podkreślić, że 2/3 z naszych inwestycji opartych jest na udzielonych przez banki kredytach. Chodzi głównie o banki spółdzielcze, ale również komercyjne jak BGŻ, BOŚ oraz Alior. Niskie ceny certyfikatów oraz zbliżający się brak gwarancji odkupu energii przez sprzedawcę zobowiązanego powodują, że zdecydowana większość nie jest dziś w stanie z przychodów ze sprzedaży energii oraz zielonych certyfikatów pokryć choćby bieżącej raty kredytów.

REKLAMA

Zawarte w umowach z bankami klauzule sprawią, że w najgorszym scenariuszu „pod młotek” pójdą domy i gospodarstwa rolne, które często stanowiły zabezpieczenie. Nie ma alternatywnych scenariuszy. Wydłużenie okresu spłaty kredytu, przy obecnych perspektywach rynkowych, o rok albo dwa nic nie da. Pójdziemy z torbami. 

W inwestorów w sektorze wiatrowym może uderzyć dodatkowo wyższy podatek wynikający z przyjętej w ubiegłym roku ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych. Na ile podwyższenie opodatkowania jest według SMEW zasadne i o ile może podnieść bieżące koszty inwestora posiadającego np. jedną turbinę o mocy rzędu 2 MW? 

– Zacznę od tego, że w naszej opinii do żadnej podwyżki podatku w ogóle nie doszło. Nawet, jeżeli celem ustawodawcy było zwiększenie podatku – choć nikt nie wyraził tego wprost –  operacja została przeprowadzona z szeregiem wad prawnych. To jednak temat na odrębną dyskusję.

Jeżeli przyjęlibyśmy nową stawkę podatku od nieruchomości, okazałoby się, że dla każdego małego przedsiębiorcy podatek wzrósłby 3-4-krotnie. Przykładowo, właściciel jednej z naszych turbin o mocy 1 MW, który płacił dotychczas 8 tys. zł podatku, miałby teraz płacić 30 tys. Niestety podstawę opodatkowania stanowi wartość początkowa turbiny, co oznacza że w najgorszej sytuacji znaleźli się dziś ci, którzy kupili nowe lub kilkuletnie turbiny używane. Jeżeli celem było wyeliminowanie „używek” – stało się dokładnie odwrotnie. Zmiana podatku dobija tych, którzy zainwestowali w nowoczesne i wydajne maszyny. 

Czy podwyższenie podatku jest już przesądzone? Z jakim stanowiskiem gmin spotykają się poszczególni inwestorzy i jak do tej kwestii podchodzi rząd? 

– Nic nie jest przesądzone. Będę mógł tak powiedzieć dopiero wtedy, gdy na temat opodatkowania wypowie się Naczelny Sąd Administracyjny, czyli za jakieś 2-3 lata. Do tego czasu inwestorzy skazani są na długotrwałe i kosztowne spory z wójtami, którzy zwykle są przychylni wiatrakom, ale „dla pewności” wydają negatywną interpretację podatkową. Boją się całkowicie nieuzasadnionych, moim zdaniem, oskarżeń o niegospodarność. Zdecydowaną większość małych przedsiębiorców i tak nie stać na wyższe stawki, więc płacimy podatek na dotychczasowych zasadach. 

Rozmowa na temat podatku przypomina mi niestety grę w gorącego ziemniaka. Do ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych nikt nie chce się przyznać. Poszczególne resorty odsyłają nas do posłów, którzy choć byli formalnymi wnioskodawcami ustawy, nie do końca zdają sobie sprawę z tego, jakie spustoszenie powoduje ona w branży. Resorty energii oraz infrastruktury wyraziły co prawda pisemnie opinie, że celem ustawy było wyłącznie uregulowanie procesu inwestycyjno-budowlanego, ale nikt nie jest też na tyle odważny, aby podjąć się teraz nowelizacji. 

Co należy zrobić, aby uzdrowić system zielonych certyfikatów i jak na propozycje środowiska OZE reaguje Ministerstwo Energii? Czy branża SMEW może liczyć na podobne ustępstwa w zakresie obowiązku OZE czy aukcji migracyjnych, jakie przyznano w ubiegłym roku branży biogazowni rolniczych?

– Apelujemy o kompleksowe rozwiązanie problemu nadpodaży zielonych certyfikatów. Proponujemy dwa bardzo proste technicznie rozwiązania. Przede wszystkim w kolejnych latach, w okresie 2018-2021, powinien zostać zachowany obowiązek umorzenia świadectw pochodzenia na poziomie 20 proc., co w perspektywie średnioterminowej doprowadzi do osiągnięcia równowagi na rynku. Biorąc pod uwagę obecną trudną sytuację przedsiębiorców, apelujemy też o przeprowadzenie aukcji migracyjnych z systemu zielonych certyfikatów do systemu aukcyjnego.

Wdrożenie obu narzędzi wymaga woli Ministerstwa Energii, które może nadać reformie dynamikę, używając do tego celu wyłącznie rozporządzeń. W trakcie konsultacji społecznych oraz spotkań z decydentami proponowaliśmy jeszcze szereg innych rozwiązań, ale te wydają nam się najbardziej efektywne „tu i teraz”. 

W kontekście pomocy inwestorom z sektora małych elektrowni wiatrowych pojawia się opinia, że dodatkowe wsparcie – np. możliwość udziału w aukcji migracyjnej – nie powinno trafiać do projektów, w których wykorzystano turbiny „z drugiej ręki”. Czy zdaniem SMEW taka opinia jest zasadna i czy inwestorzy posiadający nowe i używane turbiny powinni być traktowani inaczej w kontekście publicznego wsparcia? 

– To, że turbina jest „z drugiej ręki” nie oznacza automatycznie, że jest zła i nie należy jej wspierać. Proponujemy, aby do każdej instalacji podchodzić indywidualnie w zależności od tego, jaki rodzaj pomocy inwestycyjnej i operacyjnej otrzymała. Są inwestorzy, którzy otrzymali kilka lat temu wysokie dofinansowanie, sprzedali świadectwa pochodzenia po dobrych cenach i spłacili kredyty. Takie instalacje, jak sądzę, osiągnęły już dopuszczalny limit pomocy publicznej i w aukcji migracyjnej nie powinny się pojawić. Są jednak tacy, którzy takiego dofinansowania nie otrzymali – lub otrzymali je w niewielkiej kwocie – i inwestycję finansują w dużej mierze z własnej kieszeni. To do takich przedsiębiorców w pierwszej kolejności powinna być adresowana aukcja migracyjna. Temu zresztą służy zapisany w ustawie mechanizm obliczania maksymalnego poziomu pomocy publicznej. Wsparcie ma trafić do tych, którzy rzeczywiście go potrzebują. 

red. gramwzielone.pl