Ustawa o OZE na ostatniej prostej. Co się zmieni?

Ustawa o OZE na ostatniej prostej. Co się zmieni?
foto: wholehol, flickr cc

Wiele wskazuje na to, że jeszcze w tym roku możemy być świadkami końca trwających od kilku lat prac nad ustawą o OZE. Mimo, że ustawa o OZE znajduje się już na ostatniej prostej, kształt przyszłych regulacji w wielu kluczowych aspektach nadal pozostaje niejasny. 

Według pierwszych zapowiedzi przedstawicieli rządu i pracującego nad ustawą o OZE Ministerstwa Gospodarki miała ona wejść w życie w pierwszej połowie 2012 r. Od tego czasu zmieniła się jednak pracująca nad nią ekipa i kilkukrotnie zmieniano jej projekty.

Niemal 3 lata po publikacji pierwszego projektu ustawy o OZE wiele wskazuje na to, że w końcu możemy doczekać finału prac nad ustawą o OZE. Przynajmniej tak zapewniają pracujący nad nią posłowie. Jeśli prace parlamentarne nad projektem ustawy wkrótce się zakończą – a tak zapewnia sejmowa komisja ds. energetyki – ustawa mogłaby wejść w życie z początkiem przyszłego roku, a wpisany do niej nowy system wsparcia obowiązywałby – zgodnie z zapowiedziami rządu – od początku 2016 r. 

REKLAMA

Na ostatnim etapie prac nad ustawą o OZE o jak najkorzystniejsze dla siebie rozwiązania walczy jeszcze branża. 

Prawdopodobnie uda się przeforsować korzystną dla prosumentów poprawkę zwiększającą cenę sprzedaży zielonej energii z mikroinstalacji prosumenckich z 80% do 100%. Takie rozwiązanie jednak nie satysfakcjonuje branży małoskalowej energetyki odnawialnej i prosumentów, którzy chcą wprowadzenie pełnego net-meteringu i bilansowania sprzedawanej energii z całymi kosztami energii kupowanej z sieci w stosunku 1:1. Póki co, energia sprzedawana do sieci zrównoważy tylko cenę kupowanej energii, ale bez opłaty dystrybucyjnej i innych składników taryfowych. 

Korzystne dla sektora prosumenckiego może być natomiast rozciągnięcie udogodnień inwestycyjnych, z których już teraz korzystają gospodarstwa domowe – także na inne podmioty – wspólnoty mieszkaniowe czy organizacje społeczne. 

Kolejną z istotnych kwestii dla małoskalowych OZE może być wprowadzenie dodatkowego wsparcia dla źródeł ciepła. O ich wprowadzenie do ustawy walczy wiceszef podkomisji zajmującej się ustawą o OZE Piotr Naimski. Tutaj kształt proponowanego wsparcia pozostaje jednak niejasny i możliwe jest wepchnięcie tematu wsparcia źródeł ciepła Narodowemu Funduszowi Ochrony Środowiska. Taki pomysł miało już wcześniej Ministerstwo Gospodarki w kwestii rozwiązanie problemu wsparcia dla mikroinstalacji OZE. 

Jedną z kluczowych zmian, o którą walczy najsilniejsza branżowa organizacja OZE w Polsce, czyli Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW), jest wydłużenie okresu przejściowego na obowiązywanie „starego” systemu wsparcia dla OZE, który jest postrzegany przez inwestorów jako korzystniejszy od systemu aukcyjnego.

Przekonane są o tym m.in. państwowe koncerny energetyczne, które spiesząc się z uruchomieniem inwestycji do końca 2015 r. w ostatnim czasie rozpoczęły budowę kilkuset megawatów farm wiatrowych, w tym pojedynczych projektów liczących nawet po około 100 MW. 

Jednak nie wszyscy inwestorzy realizujący projekty wiatrowe mogą zdążyć z ich uruchomieniem przed wejściem w życie ustawy o OZE. Dlatego broniące ich interesów Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW) chce wydłużenia okresu, w którym będą oni mogli korzystać ze wsparcia na starych zasadach.

PSEW argumentuje, że w przeciwnym razie polskiemu rynkowi OZE grozi luka inwestycyjna, która może potrwać do momentu realizacji pierwszych inwestycji na podstawie wygranych aukcji. Na szybkie uruchomienie nowych mocy w ramach systemu aukcji jednak się nie zanosi, a jesteśmy coraz bliżej roku 2020, w którym musimy potwierdzić 15-procentowy udział OZE w polskim miksie energetycznym. Zdaniem PSEW, osiągnięcie tego celu bez energetyki wiatrowej nie będzie możliwe. 

REKLAMA

Firma doradcza TPA Horwath wyliczyła, że szacowana przez PSEW dwuletnia luka w inwestycjach może oznaczać niedobór zielonej energii, którą w 2020 r. trzeba będzie wirtualnie dokupić za granicą za 2-2,8 mld zł rocznie, podczas gdy w przypadku wprowadzenia postulowanego przez branżę wiatrową rocznego okresu przejściowego dla wiatraków oraz dedykowanej biomasy koszty transferów statystycznych spadłby do poziomu 1-1,5 mld zł rocznie. 

Dyrektor Departamentu OZE w Ministerstwie Gospodarki Janusz Pilitowski w rozmowie z PAP przekonuje, że braki zielonej energii spowodowane wolniejszą budową farm wiatrowych można będzie uzupełnić energią z innych technologii OZE. 

Jednak nie wiadomo które technologie OZE miałyby zagwarantować wypełnienie przez Polskę celu OZE na 2020 r. oprócz energetyki wiatrowej oraz współspalania, którego rozwój – według ostatnich propozycji – ma zostać ograniczony do średnich wolumenów produkcji z ostatnich lat. 

Branża biogazowa jest rozłożona na łopatki przez trwające kilka lat prace nad ustawą o OZE oraz przez spadek przychodów wynikający z nadpodaży zielonych certyfikatów, a także przez zamieszanie ze wsparciem dla kogeneracji. 

Z kolei fotowoltaika to OZE głównie małoskalowe. Zapał do budowy dużych farm fotowoltaicznych wzniecony przez pierwsze projekty ustawy o OZE po kilku latach prac nad ustawą już opadł, a w dodatku tego rodzaju inwestycjom nie sprzyja proponowany w ustawie o OZE system wsparcia. Obecnie w Polsce powstają pierwsze farmy fotowoltaiczne, jednak ich realizacja to zasługa głównie bezzwrotnych subwencji z unijnych Regionalnych Programów Operacyjnych na lata 2007-2013. Wydarzenia w branży PV pokazują zresztą, że fotowoltaika w Europie będzie rozwiązaniem głównie dla małoskalowej energetyki, a czas budowy ogromnych farm fotowoltaicznych minął wraz z wysokimi dopłatami udzielanymi wcześniej przez poszczególne rządy. 

Natomiast budowa morskich farm wiatrowych – mimo wydanych kilku pozwoleń lokalizacyjnych i pierwszych umów na przyłączenie – to w polskim wydaniu – do 2020 r. raczej inwestycyjne science fiction

Jednak nawet uważany za korzystniejszy od systemu aukcyjnego aktualny system wsparcia w postaci zielonych certyfikatów do końca korzystny nie jest. Gwarantuje on teoretycznie wyższe przychody z produkcji zielonej energii niż potencjalne przychody na podstawie najniższych, wynegocjowanych w aukcjach stawek.

Jednak system zielonych certyfikatów dla inwestorów nie jest przewidywalny, a o jego słabości przekonało się boleśnie wielu, zwłaszcza mniejszych, inwestorów. Ceny certyfikatów wobec nadpodaży wygenerowanej przez technologię współspalania w ostatnich latach mocno spadły, znacznie poniżej poziomów opłacalności przyjętych w biznesplanach. Póki co – mimo zapowiedzi naprawy systemu przez rząd – problem cen zielonych certyfikatów pozostaje nierozwiązany, a to może zniechęcać do inwestowania w OZE. 

– Był okres, gdy wartość zielonych certyfikatów wynosiła poniżej 100 zł, a później po zapowiedzi działań zaradczych przez Ministerstwo Gospodarki, wzrosła do prawie 200 zł. „Zielony rollercoaster” jest de facto efektem kompletnego braku transparentności i konsekwencji w działaniu Ministerstwa Gospodarki – „Dziennik Gazeta Prawna” cytuje Wojciecha Cetnarskiego, prezesa PSEW. 

Póki co, nie wiadomo czy zaproponowane przez rząd rozwiązania, które wpisano do ustawy o OZE, zlikwiduja problem niskich cen zielonych certyfikatów. Nie wiadomo bowiem do końca, jaki będzie dalszy los współspalania, które odpowiada za nadpodaż zielonych certyfikatów i którego z pewnością do końca będą bronić państwowe koncerny energetyczne. 

Nie wiadomo też jak do zaakceptowanego przez posłów projektu ustawy o OZE odniosą się senatorowie. O tym, że Senat może wprowadzić istotne zmiany w regulacjach dla OZE przekonaliśmy się już w ubiegłym roku podczas prac nad tzw. małym trójpakiem, podczas których w Senacie arbitralnie obniżono stawkę sprzedaży energii z mikroinstalacji prosumenckich ze 100% do 80% – czyli wprowadzono rozwiązanie odwrotne to tego, na które właśnie zgodzili się posłowie z podkomisji pracującej nad projektem ustawy o OZE. 

gramwzielone.pl