Polityczne sieci

Polityczne sieci
C.P.Storm, flickr cc

Chcemy Unii Energetycznej i wolnego rynku, ale w rzeczywistości bronimy państwowych monopoli. Ile polityki stoi za połączeniami energetycznymi Polski z sąsiadami, które umożliwiłyby import taniej energii?

Wbrew pozorom o budowie połączeń energetycznych z naszymi sąsiadami nie decyduje czysty rachunek ekonomiczny i możliwości techniki. O wiele częściej, niż nam się wydaje, o tym z jakim krajem połączą nas wspólne druty elektryczne decydują dyplomaci i najwyżsi rangą przedstawiciele rządu.

Do końca tego roku powinien zakończyć się proces budowy jednolitego rynku energii elektrycznej w całej Unii Europejskiej. Ich efektem ma być niemal taka sama swoboda w handlu energią jak chociażby komputerami.

REKLAMA

Zdaniem Komisji Europejskiej dzięki temu Unia wykorzysta efekt przewagi komparatywnej poszczególnych krajów. Energia będzie produkowana w tych krajach, w których jest najtaniej, na czym skorzystają wszyscy. Zdaniem Brukseli to także klucz do rozwoju odnawialnych źródeł energii (OZE). Na jednolitym unijnym rynku energii zawsze gdzieś świeci słońce, wieje wiatr, płyną rzeki lub faluje ocean. Dzięki temu energia z OZE powinna być w Europie dostępna cały czas. Zmieniać się będą tylko kierunki jej dostawy.

Bruksela nie doceniła jednak drugiego zjawiska, znanego w ekonomii od dawna – efektu Stolpera-Samuelsona. Obaj ekonomiści zauważyli, że w krajach, w których danego towaru jest relatywnie dużo (jak np. energii w Niemczech i Rosji), tworzą się grupy interesu lobbujące za otwarciem rynku na eksport, dzięki czemu ceny ich towarów mogłyby wzrosnąć. Z kolei w tych krajach, w których towaru jest mało, a przez to ceny są relatywnie wysokie, pojawia się sprzeciw producentów wobec otwierania granic.

Doskonałym przykładem takiego lobbingu przeciwko szerokiemu otwieraniu polskiego rynku energetycznego są krajowi producenci prądu, a także górnicy, którzy dostarczają im węgiel. Polska w ostatnich miesiącach importuje już więcej energii, niż sprzedaje za granicę i nie brakuje u nas zwolenników wpuszczania taniego prądu jeszcze szerszym strumieniem. To mogłoby napędzić inne gałęzie gospodarki. Jednak na razie to zwolennicy zamykania granic kształtują politykę energetyczną Polski.

Jesteśmy importerem energii, bo zagraniczna jest tańsza i wchodzi na nasz rynek. Dzisiaj bronimy się minimalizując nasze łącza energetyczne. Mamy jedną z najmniejszych w Europie przepustowości łączy energetycznych – przyznał niedawno w sejmowej dyskusji wiceminister gospodarki Jerzy Witold Pietrewicz. W tym samym czasie premier Tusk roztaczał przed Polakami wizję Unii Energetycznej.

Trudne więzi z Niemcami

REKLAMA

Na zachodniej granicy mamy dwa duże połączenia energetyczne, ale zdolności importu energii do kraju są znikome. Oba połączenia zajmuje prąd, który przez Polskę przepływa jedynie „tranzytem” do Czech a dalej do Bawarii i Austrii, gdzie został zakontraktowany. Polscy odbiorcy energii nie mogą z niego skorzystać. Aby rozwiązać ten problem i umożliwić zakupy energii w Niemczech potrzebne jest postawienie na granicy wielkich urządzeń (tzw. przesuwników fazowych), które pozwolą polskiemu operatorowi sieci przesyłowej – Polskim Sieciom Elektroenergetycznym (PSE) – na kontrolowanie przepływów energii. O konieczności ich budowy wiadomo od dawna, ale prace przebiegały do tej pory dość wolno. Dopiero niedawno Polacy i Niemcy dogadali się i testują system informatyczny, który ma imitować przesuwniki. Ale do zwiększenia możliwości importu energii jest jeszcze daleko.

Z Niemcami połączyć nas miała ponadto trzecia linia energetyczna – Eisenhuettenstadt-Plewiska. Najpierw jej budowę odkładano na później ze względu na napięty harmonogram inwestycji PSE w innych częściach kraju. Gdy jednak okazało się, że linię postawić chce konsorcjum polskiego Enerco z amerykańskim 3M, PSE także się mu sprzeciwiła. Powstała grupa robocza, która do niczego nie doprowadziła, a ponieważ Enerco, jako inwestor wielkich farm wiatrowych jest klientem PSE, to o budowie wbrew krajowemu operatorowi sieci nie mogło być mowy. Łącznik nie znalazł się też na liście do dofinansowania przez Unię Europejską w planie do 2020 roku. Przedstawiciel PSE tłumaczy nam, że najpierw chcemy rozbudować krajowe linie. W przeciwnym razie efekt byłby taki, jakby do granicy doprowadzić autostradę, a później puścić ruch drogą wojewódzką.

Analizy nowych połączeń z Niemcami przeprowadziła też jedna ze spółek energetycznych, która handluje u nas energią. – Wbrew powszechnym opiniom nowe połączenia nie wymagałyby wielkich nakładów finansowych. Oszacowaliśmy ich koszty i możliwości budowy, ale to biznes polityczny. O tym co powstanie decyduje się nie w jakiejkolwiek firmie, a w ministerstwie i kancelarii premiera – mówi jeden z menadżerów spółki.

Litewska zagadka

Więcej szczęścia miało jedyne nowe połączenie transgraniczne, które powstanie w Polsce w tej dekadzie – most energetyczny z Litwą. Po wielu latach rozmów o nowej linii zgoda na jej budowę zapadła gdy nasze relacje z Litwinami kwitły – w tym samym czasie Orlen kupił, dzisiaj nic już niewartą, rafinerię w Możejkach, a PGE przymierzała się do współudziału w budowie nowej litewskiej elektrowni atomowej. Zresztą to połączenie zamykające bardzo ważny dla całej Unii Europejskiej pierścień sieci najwyższych napięć wokół morza Bałtyckiego. Polsce, wówczas świeżemu członkowi UE, nie wypadało więc odmówić. Jednak most zaprojektowany został jako dwukrotnie większy. Na razie powstaje pierwsza linia. O tym kiedy mogłaby powstać druga w Polsce oficjalnie jeszcze się nawet nie dyskutuje.

Rosyjskie rozmowy

Od lat most energetyczny do Polski chce wybudować także Rosja. Czy uda się zrealizować połączenie z Obwodem Kaliningradzkim? Więcej między innymi o tym w dalszej części artykułu na WysokieNapiecie.pl

Bartłomiej Derski, WysokieNapiecie.pl