Naprawa systemu, który pozwolił zbudować polskie OZE, nie jest trudna

Naprawa systemu, który pozwolił zbudować polskie OZE, nie jest trudna
Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej

System zielonych certyfikatów nie jest z gruntu zły. Od 2005 roku powstało na jego bazie ponad 7000 MW zielonych mocy w różnych technologiach OZE, a Polska na koniec ubiegłego roku wytwarzała 13,5 proc. czystej energii elektrycznej. Bez zielonych certyfikatów o realizacji celu OZE na 2020 nawet nie byłoby więc co myśleć pisze Janusz Gajowiecki, prezes zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. 

Problem polega jednak na tym, że od kilku lat system zielonych certyfikatów jest pozostawiony sam sobie i przestał funkcjonować prawidłowo, nie pozwalając w tej chwili na utrzymanie rentowności projektów odnawialnych źródeł energii. Sytuację pogorszyło też współspalanie, którego instalacje nie mając nic wspólnego z zieloną energią, wykorzystały lukę w przepisach i wygenerowały największą ilość certyfikatów doprowadzając do spadku ich ceny.

Jeśli nie zostaną przedsięwzięte odpowiednie kroki, to zapaść tego systemu – w całości przecież zależnego od decyzji rządzących – może w końcu sprawić, że inwestorzy przestaną dokładać do swoich instalacji tak jak to robią w tej chwili. Działania, które mogłyby naprawić sytuację i choć odrobinę przywrócić zaufanie inwestorów do państwa, nie są jednak ani trudne, ani kosztowne.

REKLAMA

Znaczną poprawą byłoby już zachowanie ustawowego poziomu obowiązku umorzenia certyfikatów dla roku 2018, a następnie wprowadzenie tzw. kroczącego obowiązku umorzenia świadectw pochodzenia na poziomie 17,4 proc., 18,4 proc. i 19,4 proc. w kolejnych latach (2019-2020).

REKLAMA

Jest to tym prostsze, że ten jeden prosty ruch nie wpłynie w odczuwalny sposób na ceny energii dla odbiorców końcowych. Bowiem nawet wzrost średniej ceny zielonego certyfikatu do poziomu 200 zł za megawatogodzinę oznaczałby dla przeciętnego gospodarstwa domowego wzrost rachunków za energię o ok. 3 zł miesięcznie.

Natomiast obecnie cena zielonych certyfikatów jest od tych 200 zł/MWh niższa o ponad siedem razy, a spadek cen – zarówno certyfikatów, jak i hurtowych cen energii – jakoś nie przełożył się w ostatnich latach na niższą cenę prądu dla Kowalskiego. Bezpośrednie wiązanie cen energii elektrycznej z ceną świadectw pochodzenia nie jest więc uprawnione.

Rynek zielonych certyfikatów, choć zamknięty już dla nowych instalacji, to będzie funkcjonował do 2035 roku. Warto byłoby uczynić z niego przykład pokazujący, że inwestowanie w nowoczesne i zgodne ze światowymi trendami technologie jest przez polski rząd mile widziane. Tym bardziej, że sposób naprawy sytuacji wynikającej z wieloletnich zaniedbań leży na stole. 

Dla Gramwzielone.pl Janusz Gajowiecki, prezes zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.