W. Cetnarski: duże ryzyko underbiddingu w aukcjach [wywiad]
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej Wojciech Cetnarski sygnalizuje powstanie w planowanych aukcjach zjawiska underbiddingu w przypadku projektów wiatrowych. – Dysproporcja między ilością wydanych pozwoleń na budowę, a wielkością aukcji jest gigantyczna i skończy się tym, co się wydarzyło np. w Hiszpanii – ocenia Wojciech Cetnarski w wywiadzie dla Gramwzielone.pl.
Gramwzielone.pl: – Od kilku miesięcy funkcjonuje ustawa w zakresie inwestycji wiatrowych. Podczas jej uchwalania branża wiatrowa wskazywała, że jej wprowadzenie praktycznie zablokuje rozwój nowych projektów wiatrowych. Czy tak rzeczywiście się stało i co teraz robią deweloperzy wiatrowi?
W. Cetnarski, prezes PSEW: – Deweloperzy wiatrowi robią teraz niewiele, ponieważ nikt nie zaczyna teraz rozwoju nowych projektów wiatrowych. Projekty, które nie uzyskały pozwoleń budowlanych przed wejściem w życie ustawy antywiatrakowej, zostały – na tyle, na ile mogły – zamrożone lub spisane na straty. Wiele firm, w tym również przedsiębiorstwa państwowe, zrobiło z tego tytułu odpisy idące w setki milionów złotych.
Wejście w życie tak absurdalnych przepisów odległościowych w stosunku do wyłącznie jednej branży jest kompletnie niezrozumiałym pociągnięciem polityczno-gospodarczym, które naraziło sektor na ogromne straty i bardzo mocno nadszarpnęło zaufanie inwestorów do rządu.
Mleko się rozlało i to są szkody, których się już nie odwróci. Jeżeli natomiast chodzi o projekty, które mają pozwolenie na budowę, to ich właściciele są gotowi do udziału w aukcjach. Jednak ze względu na ograniczenia czasowe wprowadzone ustawą antywiatrakową, jedyną aukcją, w której jest sens uczestniczyć, jest aukcja przyszłoroczna.
Jakie mogą być efekty aukcji przyszłorocznej i co z aukcjami po 2017 r.?
– Szacujemy, że na rynku są projekty wiatrowe z pozwoleniami na budowę o łącznej mocy do 2 tys. MW. Przyszłoroczna aukcja to wolumen 120-130 MW, co oznacza, że bardzo niewielka część z tych projektów zostanie zrealizowana. Natomiast wystartowanie w aukcji w roku 2018 jest już mocno wątpliwe, ponieważ jeśli aukcja również zostanie ogłoszona pod koniec roku, to prawie nikt nie zdąży wybudować projektów do połowy roku 2019, kiedy skończy się możliwość uzyskiwania pozwoleń na eksploatację tych projektów. Takie ograniczenie jest wpisane do ustawy antywiatrakowej.
Przy tak wysokiej konkurencji w pierwszej aukcji może więc dojść do zjawiska underbiddingu na niespotykaną skalę, ponieważ dysproporcja między ilością wydanych pozwoleń na budowę, a wielkością aukcji jest gigantyczna i skończy się tym, co się wydarzyło np. w Hiszpanii, gdzie finałem ostatniej aukcji było totalne fiasko, ponieważ wszyscy uczestnicy zgłosili swoje projekty z zerowym marginesem wsparcia, licząc, że schemat aukcji zagwarantuje im wsparcie, ponieważ ktoś o to wsparcie poprosi. Nikt o wsparcie jednak nie poprosił, a ilość inwestorów gotowych zaryzykować nieracjonalne zachowanie była tak duża, że wypełniła cały wolumen aukcji. W związku z tym żadna farma wiatrowa w Hiszpanii nie zostanie wybudowana i podobny los może spotkać projekty, które wygrają pierwszą aukcję w Polsce. Ona się rozegra, będą firmy, które wygrają, oferując energię po absurdalnie niskich cenach, a następnie żaden z tych projektów nie zostanie wybudowany. Przyjdzie rok 2018 i 2019 i nie będzie projektów z ważnymi pozwoleniami na budowę, będziemy mieć potężną lukę, jeśli chodzi o możliwość wypełnienia naszego celu na 2020 r. To będzie poważny problem, z którego wynikną konsekwencje polityczne i gospodarcze.
Jakie widzi Pan rozwiązanie w takiej sytuacji? Na rewolucję w systemie wsparcia do tego czasu raczej nie mamy co liczyć.
– System aukcyjny sam w sobie jest akceptowalnym rozwiązaniem. Błędnym założeniem jest natomiast określenie takich, a nie innych „koszyków technologicznych” i limitów wielkości w poszczególnych koszykach. O ile jeszcze widać, że pod wpływem PSE Ministerstwo Energii zmieniło swoje podejście do fotowoltaiki, tak nie widać tej zmiany w podejściu do energetyki wiatrowej. Nie wiem dlaczego ministerstwo tak twardo obstaje przy hamowaniu energetyki wiatrowej. My nie rywalizujemy obecnie z innymi technologiami. Nie wypowiadamy się przeciwko rozwojowi biogazu, geotermii czy wspomnianej fotowoltaiki, która tak naprawdę będzie naszą największą konkurencją w przyszłości.
Niemniej zostaliśmy ograniczeni przez Ministerstwo Energii pod pretekstem niestabilności. Jednak nie bardzo wiem, którą definicję niestabilności się w tym wypadku stosuje, ponieważ na razie nie było w Polsce problemów ze stabilizacją sieci przesyłowej z powodu wiatraków. PSE i operatorzy sieci dystrybucyjnych nigdy tego nie zgłaszali. Problemy ze stabilnością były, ale z powodu niestabilności energetyki węglowej. W sierpniu 2015 r. do wprowadzenia 20. stopnia zasilania doprowadziła właśnie niestabilność energetyki węglowej, a nie wiatrowej. O tym, że nie będzie wiatru, było wiadomo z tygodniowym wyprzedzeniem, ale o tym, że wypadnie blok w Bełchatowie, nie wiedział wcześniej nikt.
Tak właśnie wygląda dziś stabilność krajowego systemu elektroenergetycznego. To pojęcie jest używane przez polityków w sposób socjotechniczny i ma za zadanie wywołać lęki i obawy społeczne wobec rozwoju OZE, natomiast nie ma prawdziwego odzwierciedlenia w realiach funkcjonowania samego systemu elektroenergetycznego.
Źródła odnawialne są niesterowalne centralnie, nie są odgórnie dysponowane i to dotyczy każdego źródła odnawialnego, w tym na przykład biogazowego, które jest „politycznie poprawne” i „politycznie stabilne”, ale tak samo jak wiatrak niesterowalne centralnie. Dyskryminowana jest jednak wyłącznie energetyka wiatrowa.
W ostatniej nowelizacji ustawy o OZE wprowadzono regulację, zgodnie z którą operatorzy większych instalacji odnawialnych źródeł energii o mocy powyżej 500 kW stracą prawo do sprzedaży energii po gwarantowanej cenie – tzw. cenie URE. Jakie konsekwencje może mieć dla nich ta sytuacja?
– System wsparcia jest tak skonstruowany, że oczywiście cena rynkowa energii elektrycznej ma znaczenie dla rentowności projektów, ale to nie w oparciu o cenę energii elektrycznej były podejmowane decyzje inwestycyjne. Były one podejmowane w oparciu o zasady systemu wsparcia. Dlatego też dla nas największym problemem jest załamanie na rynku zielonych certyfikatów. Dopiero w drugiej kolejności jest też to, że nie będziemy mieć gwarantowanej ceny URE. Jej brak oznacza, że cena będzie zależeć nie tylko od rynku, ale i od siły rynkowej sprzedającego. Pod pewną presją zostaną więc postawieni szczególnie mniejsi gracze, którzy będą musieli zaakceptować ceny mniejsze, niż wynosi średnia cena URE.
Powtórzę jednak – podstawowym problemem jest nie cena URE, ale system wsparcia. Jeżeli rząd nie podejmie się znowu zarządzania tym systemem, aby to wsparcie było realne, a nie iluzoryczne, to istniejące instalacje OZE będą mieć problemy z powodu braku wsparcia, a nie dlatego, że nie mają ceny URE.
Brak gwarantowanej ceny URE to tylko jeden z wielu kamyczków, które wrzucane do łódki energetyki wiatrowej, mogą prowadzić w końcu do jej zatopienia.
red. gramwzielone.pl