M. Kaczerowski: Nowych projektów wiatrowych nie będzie dopóki nie wróci stabilność [wywiad]

M. Kaczerowski: Nowych projektów wiatrowych nie będzie dopóki nie wróci stabilność [wywiad]
Michał Kaczerowski, prezes zarządu Ambiens

W ubiegłym tygodniu Sejm przegłosował ustawę o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych, która poprzez wprowadzenie minimalnej odległości instalacji wiatrowych od domów na poziomie 10-krotnej wysokości wiatraków może zablokować rozwój energetyki wiatrowej w Polsce. Do ustawy swoje poprawki może wnieść jeszcze Senat, jednak sądząc po układzie sił w parlamencie, zasadniczych zmian w tej ustawie już nie będzie. O tym jak rynek wiatrowy reaguje na nowe, niekorzystne regulacje, w wywiadzie dla portalu Gramwzielone.pl opowiada Michał Kaczerowski, prezes zarządu firmy Ambiens specjalizującej się w środowiskowej obsłudze inwestycji wiatrowych. 

Gramwzielone.pl: – Sejm przyjął ustawę o inwestycjach w elektrownie wiatrowe nazywaną przez rynek wiatrowy ustawą antywiatrakową. Co zmieniło się w jej tekście w stosunku do pierwotnej wersji, która kilka tygodni temu trafiła do parlamentu? 

M. Kaczerowski, Ambiens: – Nie zmieniła się rzecz podstawowa, czyli kryterium 10-krotnej odległości farmy wiatrowej. Zmieniły się natomiast rzeczy kosmetyczne, dotyczące kwestii eksploatacyjnych, nadzoru technicznego. Zmieniła się ponadto jedna istotna kwestia. Można będzie przez 36 miesięcy ubiegać się o warunki zabudowy dla najbliższych domostw względem wiatraków, co wydaje się kuriozalne. W takim razie wiatraki szkodzą w zależności od tego, co pierwsze stoi – czy dom czy wiatrak? 

REKLAMA

Nie zmieniły się natomiast kwestie podatku od nieruchomości, o których zmianę postulowała branża wiatrowa. Tak więc kryterium odległościowe zabija dewelopment, a podatki od nieruchomości w rozszerzonej formule mocno uderzają w pracujące farmy wiatrowe, grożąc wielu projektom bankructwem. 

Czy nowa ustawa zmienia również kryteria wydawania decyzji środowiskowych? 

– Procedury środowiskowe pozostają w niezmienione formule, natomiast nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ nowe decyzje lokalizacyjne, czyli warunki zabudowy poprzedzone decyzją środowiskową oraz miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, które teraz będą obowiązkowe, będą musiały uwzględniać kryterium 10h. Natomiast z formalnego punktu widzenia, proceduralnie zostaje stary system, który ma uwzględniać 10h. Wobec tego nowe projekty wiatrowe w obliczu tak kuriozalnych, najbardziej restrykcyjnych na świecie przepisów nie będą realizowane, ponieważ w kraju nie ma miejsc pod inwestycje pozwalających na spełnienie takich kryteriów. Ogranicza się władztwo planistyczne gmin, ponieważ warunki zabudowy czy miejscowe plany będą musiały uwzględniać kryterium 10h. 

Podczas sejmowej debaty poświęconej ustawie o inwestycjach wiatrowych padały argumenty o dużej szkodliwości wiatraków. Czy może się Pan ustosunkować do tych argumentów bazując na swoim doświadczeniu zawodowym?  

– Państwowy Zakład Higieny wydał swoją opinię – w ocenie branży – polityczną, nieuzasadnioną, średnio uargumentowaną, z którą dzisiaj dyskutuje Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej. To jedyny dokument, który mówi o rzekomej szkodliwości farm wiatrowych, na podstawie którego określono felerny dystans równy 10h wiatraka. W ocenie branży autorzy tego dokumentu nie powołują się na żadne rzetelne wyniki jakichkolwiek badań, które mogłyby sugerować faktycznie negatywne oddziaływanie na ludzi czy środowisko, które uzasadniałyby wdrażane regulacje. 

My w Ambiens nie mamy wątpliwości, że dobrze zlokalizowane projekty wiatrowe, lokowane w miejscach niewrażliwych z przyrodniczego punktu widzenia i spełniające dzisiejsze kryteria odległościowe, wynikające z norm hałasowych, nie szkodzą środowisku naturalnemu, w tym ludziom (więcej o warunkach budowy farm wiatrowych: M. Kaczerowski, Ambiens: wymagania dla farm wiatrowych zabezpieczają dzisiaj interesy obu stron).

Na potwierdzenie tez o szkodliwości wiatraków minister edukacji Anna Zalewska zapewniała z mównicy sejmowej, że na świecie istnieje wiele badań osób mieszkających w pobliżu farm wiatrowych, które potwierdzają taki wpływ wiatraków.

– Retoryka jest cały czas taka sama. Jest mowa o badaniach, opiniach światowych ekspertów, natomiast ciągle nie przedstawia się konkretnych opracowań i wiarygodnych dokumentów, na które powołują się polityczni przeciwnicy energetyki wiatrowej. 

Czy argumenty dotyczące nadmiernego hałasu farm wiatrowych również są nietrafione? Czy wystarczające, Pana zdaniem, są dotychczasowe regulacje, które nakładają wymóg nieprzekraczania normy 40 lub 45 dB w budynkach mieszkalnych w porze nocnej? 

– Jeśli hałas na poziomie 30, 45 czy 60 dB uznajemy za szkodliwy dla ludzi, w porze dziennej czy nocnej, to ja bym sobie życzył, jako szef firmy zajmującej się ocenami oddziaływań na środowisko, żeby to kryterium zostało przyjęte i stosowane do wszystkich możliwych przedsięwzięć i technologii, a nie wybiórczo do wiatraków. Jeśli 45 dB, czy jakakolwiek inna wartość, to jest zbyt duży hałas dla zabudowy mieszkaniowej, czy jakiejkolwiek innej, to niech proponowana zmiana dotyczy również innych przedsięwzięć przemysłowych, a nie wybiórczo tylko jednej technologii wytwarzania energii elektrycznej, w dodatku najbardziej czystej i uzasadnionej z ekonomicznego punktu widzenia. 

Jak na zmiany w prawie reaguje rynek wiatrowy? 

REKLAMA

– Sytuacja jest jednoznacznie dramatyczna. Dewelopment nie funkcjonuje, nie rozwijają się nowe projekty wiatrowe. Jest wielka walka o to, żeby z formalnego punktu widzenia zabezpieczyć kilka pojedynczych, w skali kraju, projektów wiatrowych, które są na etapie finalizacji uzgodnień lokalizacyjnych i pozwolenia na budowę. Nowych projektów nie rozwija się zupełnie i rozwijać nie będzie dopóki nie wróci stabilność. Biznes nie lubi braku pewności.

Część deweloperów przestawia się w kierunku innych technologii OZE, natomiast większość naszych klientów zamyka swoją działalność. Koledzy z pracy, z którymi od lat budujemy rynek energetyki wiatrowej, niestety z dnia na dzień tracą pracę. 

Inwestorzy równolegle wycofują się z kraju, pozostawiając pracujące aktywa i czekając, co będzie działo się dalej. Nie widzę zupełnie zainteresowania inwestowaniem w nowe projekty w dzisiejszym otoczeniu politycznym i prawnym. Odpływa z Polski szerokim strumieniem naprawdę potężny kapitał w energetyce wiatrowej i – mam wrażenie – również w szeroko pojętej energetyce odnawialnej.

Pod jakimi warunkami mogą zostać jeszcze uruchomione rozpoczęte wcześniej projekty wiatrowe? 

– Ich właściciele musieliby posiadać prawomocne pozwolenie na budowę. Jednak dzisiaj o przyszłości nowych farm wiatrowych decyduje, oprócz ustawy odległościowej, także ustawa o odnawialnych źródłach energii, czyli możliwe wsparcie, pod które te projekty były budowane i które nie jest dzisiaj do końca jednoznaczne, ponieważ czekamy na nowelizację ustawy o OZE. Sytuacja jest skrajnie niepewna. To jest ocena naszych klientów – głównie inwestorów zagranicznych. 

Oceniam, że jest jeszcze kilka do kilkunastu projektów wiatrowych, które ewentualnie w przyszłości będą mogły zostać zrealizowane. To jest kilkadziesiąt megawatów, które mogłyby powstać w Polsce w następnych latach. 

Czy rozpoczęte projekty można teraz ewentualnie zamrozić i poczekać na korzystne zmiany w prawie? 

– Życzyłbym sobie i kolegom z branży, aby normalność wróciła jak najszybciej, żebyśmy wszyscy razem mogli realizować znowu dobre projekty wiatrowe, w dobrych lokalizacjach, a takie w Polsce mogą być realizowane. Decyzje środowiskowe są ważne okresowo, podobnie pozwolenia na budowę. Ważna jest kwestia wsparcia, czyli nowelizowanej ustawy o OZE. Czy i kiedy te projekty będzie można kontynuować, to bardzo trudne pytanie i odpowiedź zależy od wielu czynników. Z perspektywy procedur środowiskowych, procedowanie decyzji środowiskowych jest wstrzymywane. Ich wydawanie jest przez urzędy wstrzymywane w obliczu niepewności wywołanej przez ustawę odległościową. 

Wszystkim, którzy mają dzisiaj, mówiąc kolokwialnie, rozgrzebane projekty, rekomenduję schowanie do szuflady monitoringów przyrodniczych, czyli najbardziej czasochłonnego i kosztownego elementu procedur środowiskowych. One nie tracą na ważności. Do nich można wrócić za trzy, cztery lata, ponownie wykorzystać zebrane dane terenowe i wtedy procedować decyzje środowiskowe. To się wydaje z perspektywy bieżących wydarzeń najbardziej rozsądnym scenariuszem. 

Czy ma Pan sygnały, że deweloperzy będą dochodzić swoich racji przed sądami? 

– Absolutnie tak. Mobilizacja jest potężna. Tego w branży chyba nikt dzisiaj nie ukrywa. Ludzie zainwestowali miliony złotych w rozwój projektów wiatrowych, poświęcili na to wiele lat. Determinacja do zabezpieczenia swoich interesów jest potężna. Wśród naszych klientów dyskutowane są różne scenariusze dochodzenia swoich praw. Jedna rzecz jest pewna. Firmy zagraniczne z tytułu umów międzynarodowych, które zabezpieczały ich interesy w Polsce, wydają się uprzywilejowane w tego typu postępowaniach sądowych. 

Czy odejście od projektów wiatrowych przez deweloperów skutkuje wzrostem zainteresowania projektami fotowoltaicznymi czy biogazowymi, czy jednak nie widzi Pan takiego związku? 

– Spadek zainteresowania projektami inwestycyjnymi w moim rozumieniu dotyczy całego sektora OZE. To nie uderza dzisiaj tylko w wiatr. Większość inwestorów działających na rynku europejskim lokuje swój kapitał na rynkach stabilniejszych i bezpieczniejszych. Pewną aktywność widać w fotowoltaice z racji tego, że są dofinansowania zewnętrzne i w tym obszarze dostrzegamy większy ruch, natomiast na pewno nie jest to aktywność, której można by sobie życzyć i spodziewać się w dzisiejszych realiach. W biogazie panuje absolutny zastój i wyczekiwanie, co będzie dalej. W kwestii szeroko pojętej elektroenergetyki na pewno realizowane są inwestycje liniowe. Bez względu na to, z czego prąd będzie produkowany, trzeba go przesłać, a dystrybucja wymaga wielkich nakładów inwestycyjnych i remontów, i na tym dzisiaj bazuje nasza spółka, jeśli chodzi o wsparcie inwestycji. 

gramwzielone.pl